Pierwsza z trzech części tygodniowej zasiadki na Lipiu. Wystartowaliśmy 26.04.2017 więc artykuł świeżutki
Długi weekend majowy to idealny okres na zorganizowanie dłuższej zasiadki na wodzie PZW lub komercji. W naszym przypadku wybór padł na żwirownie w Lipiach. Na zbiorniku tym panuje bardzo wysoka presja wędkarska, więc musieliśmy przybyć na miejscówkę kilka dni przed weekendem. Wcześniejsze przygotowania rozpoczęliśmy od produkcji około 10 kilogramów kulek proteinowych zwanymi przez nas psimi kulkami. Po testach na innych zbiornikach i cenie wyrobu uznaliśmy, że powinny się sprawdzić idealnie.
Nadszedł dzień wyjazdu, po dojechaniu zapadła decyzja o wyborze stanowiska. Miejsce na dwa namioty i dużo wolnego placu wygląda idealnie, tym bardziej, że słyszeliśmy o wielu udanych zasiadkach z tej miejscówki. Po szybkim rozłożeniu sprzętu przyszedł czas na badanie dna markerem. Głębokość na jakiej wstępnie planowaliśmy położyć zestawy nie przekraczała 3 metrów i znajdowała się na 80 metrze. Był tam niewielki rów, w którym podobno lubią przebywać karpie. Pogoda nie sprzyjała samopoczuciu, mocny i zimny wiatr wraz z przelotnymi opadami deszczu nieźle dawał w kość. Nie pokrzyżowało to naszych planów.
Jak na późny kwiecień przystało, przyjęliśmy taktykę nęcenia punktowego. Nie jest to łatwe podczas łowienia z rzutu i to jeszcze przy takim wietrze, ale pomogła nam w tym metoda odmierzania, którą opiszę w innym artykule. Początkowo poleciało po 5-6 dużych rakiet na każdy zestaw, później rozsypaliśmy dywanowo trochę kulek przy pomocy kobry. Miało to za zadanie zwiększyć pole wabienia. Godzina 18:00 pierwsze zestawy rzucone idealnie w punkt. Na haku zawiesiliśmy te same kulki, którymi nęciliśmy. Nie lubimy przesadzać z różnorodnością zapachów w wodzie, naszym zdaniem może to odstraszać ryby i lepiej jest zastosować jeden ewentualnie dwa rodzaje sprawdzonych kulek przez całą zasiadkę.
Wiatr wieje prosto w twarz a od czasu do czasu pada deszcz. Z jednej strony daje nam to nadzieję na udane połowy, zbiornik charakteryzuje się lepszymi braniami w złą pogodę, lecz jesteśmy zmuszeni do siedzenia w namiocie. Ciepła herbatka i dobra atmosfera nadrabia za warunki nad łowiskiem. Gawędząc, czytając artykuły wędkarskie i rozmyślając z cierpliwością czekamy na pierwszy odjazd. Spodziewaliśmy się pierwszych brań dopiero po dobie, więc poszliśmy do łóżka z myślą o przespanej nocy.
Nasze przypuszczenia okazały się błędne, o godzinie 4:00 budzi mnie piszcząca centralka. Na polu okropnie zimno a hol trwa, ryba ucieka w pobliskie trzciny lecz z łatwością udaje się ją odciągnąć. Po paru minutach walki na macie ląduje piękny pełnołuski o wadzę 4,800kg. Ryba książkowo zapięta w dolną wargę, nie było szansy na spinkę. Szybka sesja, odkażenie i ryba wraca do wody, pomimo zimna trzeba odmierzyć 80 metrów, zaznaczyć klipsem i rzucić idealnie w punkt. Bardzo pomagają w tym latarnie, które były naszym punktem odniesienia.
Dzień 2
Pobudka o 9:00, czas odświeżyć kulki na haczyku i donęcić po nocnym braniu. Wiatr ustał, deszcz dalej kropił a temperatura wynosiła 8°C. Zapowiadał się kolejny dzień przesiedzony w namiocie, lecz dzięki elektronice nie był to problem. Długo sobie nie posiedzieliśmy, godzina 12:00 i kolejny odjazd. Na kiju czuć tępy opór lecz po 30 sekundowej walce ryba spada z haka. W takiej sytuacji zmiana przyponu wydaję się dobrym pomysłem, z nadzieją na brak spinek zmieniłem hak na dwa rozmiary większy.
Godzina 18:30 i kolejne branie, tym razem bardzo delikatne pojedyńcze piknięcia. Nie ma co się zastanawiać i trzeba zacinać, karp spokojnie daje się podprowadzić do brzegu i ląduje na macie. Waga pokazuje 9,500kg, co już jest dobrym wynikiem jak na tak krótki czas łowienia. Ryba jak wszystkie oczywiście trafia z powrotem do wody.
Po pierwszej dobie zaliczyliśmy trzy brania, napawało nas to optymizmem przed kolejnymi dniami. Fala niemal, że ustała co ułatwiło nam nęcenie, trzy rakiety na każdy zestaw to była dla nas optymalna ilość towaru. Pachnące kuleczki narobiły nam smaka, jak dobrze, że dowożą tutaj pizze, po prostu coś wspaniałego.
Nadchodzi noc, najedzeni oglądamy film. Z ciepłego fotela wyciąga nas kolejny odjazd. Zdziwieni a jednocześnie dumni, bo dookoła stawu drugą dobę panuje cisza. Ryba, próbuje uciec w trzciny, lecz bezproblemowo trafia na brzeg. Na swoim ciele ma wiele ran i dziur, prawdopodobnie jest to pleśniawka. Odkaziliśmy wszystkie rany i bezpiecznie wróciła do wody. Mamy nadzieję, że uda się jej z tego wyjść.