Skocz do zawartości

PSW

Użytkownicy
  • Postów

    75
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    4

Treść opublikowana przez PSW

  1. Artykuł opublikowany 25-04-2016r, autor @Leszek Szanowni koledzy! Podzielę się z Wami moją wiedzą i doświadczeniem majsterkowicza. Dzisiaj zbudujemy formę do odlewania główek jigowych. Będzie to propozycja minimalistyczna. Koszt wykonania takiej formy w sprzyjających okolicznościach wynosi 0 zł(słownie zero zł).Zrobimy formę metalową, trwałą, którą będziecie mogli przekazać swoim wnukom. Materiały potrzebne do budowy takiej formy każdy facet powinien posiadać w swoim garażu lub piwnicy. A co najważniejsze każdy, potrafi taką formę zrobić. Budowa jest banalnie prosta. Budowa pierwszej formy prototypowej potrwa 2-3 gódź, następną zbudujecie już w ciągu 30min. Materiały potrzebne do budowy: 1. Dwie kostki aluminium o wymiarach 25x35x10 mm,(może być z szyny energetycznej) im aluminium będzie miększe tym lepiej. 2. Pop nity 2szt o średnicy 4mm.Wykorzystamy z nich tylko rdzeń stalowy o średnicy 2mm. Pop nity możemy zastąpić gwoździem 3mm. 3. Śruba m4 z łbem jak na fotce(gwint może być do końca, będzie dodatkowe mocowanie gumy). 4.Kulka z łożyska. Średnicę kulki dobieramy do średnicy główki jaką zamierzamy odlewać. Narzędzia : 1.Wiertarka, dobrze jeżeli mamy do niej stojak. 2.Pilnik do metalu. 3.Imadło ślusarskie(możemy zastąpić dużym młotkiem), 4.młotek. 5.punktak. 6.Wiertło o średnicy mniejszej od średnicy kulki(ja użyłem kulki 8mm i wiertła 7mm). 7.Wiertło dokładnie o średnicy trzpienia z pop nita lub w zastępstwie gwoździa. 8.Papier ścierny gradacji 120 przybity do deski jako narzędzie cierne. 9.Wiertło 3mm i 8 mm do zrobienia wlewki. 10.Stara łyżka kuchenna do topienia ołowiu. 11.Materiał izolacyjny do obłożenia łyżki, aby się nie poparzyć. 12.Piłka do metalu. Jeżeli zgromadziliśmy potrzebne materiały i narzędzia zamykamy się w garażu lub piwnicy i do dzieła.Najpierw wycinamy kostki aluminium. Wycinajmy jak najmniejsze kostki, pozostałe aluminium przyda nam się do budowy kolejnej formy o innej gramaturze. Wycięte kostki szlifujemy na papierze ściernym, tylko płaszczyzny. Płaszczyzny nie muszą być wyszlifowane na 0, później jeszcze będziemy je poprawiać. Wyznaczamy środek w obu kostkach. Punktakiem nanosimy punkt wiercenia. Wiercimy otwór wiertłem o średnicy mniejszej niż średnica kulki, na głębokość mniejszą niż połowa średnicy kulki. Przy użyciu kulki 8mm wiercimy wiertłem 7mm na głębokość nie większą niż 3,5mm. W nawiercone miejsce wkładamy naszą kulkę i przykrywamy identyczną drugą kostką. Owijamy taśmą klejącą i taką kanapkę zgniatamy w imadle aż obie części formy zejdą się. Jeżeli nie dysponujemy imadłem musimy taką kanapkę dla własnego bezpieczeństwa porządnie owinąć taśmą klejącą. Kładziemy na czymś twardym i walimy młotem aż kulka nam się odciśnie. Mamy już ładnie odciśniętą kulkę, aby odlew wyszedł nam idealny musimy jeszcze trochę popracować. Teraz obie kostki należy ładnie doszlifować na papierze ściernym aż uzyskamy ładną ostrą krawędź odciśniętej kulki. Następnie poprawiamy jeszcze raz etap odciskania. Mamy już pięknie odciśniętą kuleczkę . Teraz zrobimy tzw. piloty. W jednej z kostek po drugiej stronie odciśniętej kulki wyznaczamy miejsce na piloty. Miejsce to będzie na skraju formy. Teraz musimy precyzyjnie, prostopadle wywiercić dwa otwory wiertłem o średnicy rdzenia metalowego pop nita lub gwoździa. Dobrze jest użyć stojaka do wiertarki. Obie części formy składamy ze sobą. Pamiętajmy aby w środek włożyć naszą kulkę. Wiercimy przez obie części na wylot. Obcinamy rdzenie pop nita na taki wymiar aby po złożeniu nie wystawały z formy. wkładamy w jedną część formy i z drugiej strony zaklepujemy młotkiem i punktakiem tak aby je unieruchomić .Piloty mamy gotowe. Składamy formę. Jeżeli mamy trudności ze złożeniem formy prawdopodobnie krzywo wywiercone są otwory. Poprawmy je wiertłem większym o 0,2mm. Forma powinna się zamknąć.Teraz wkładamy hak jigowy w miejsce które nam najbardziej odpowiada. Hak możemy umiejscowić tak jak nam pasuje. Możemy w obrębie kulki przesuwać w różne strony uzyskując różne główki. Hak przyklejamy taśmą klejącą aby nam się nie przesunął i odciskamy lekko znanym nam już sposobem. Zdejmujemy taśmę i odciskamy jeszcze raz. Aby forma była w pełni profesjonalna należy zrobić jeszcze odpowietrzenie(choć niekoniecznie). Kawałek twardego cienkiego drutu np. jeden włos ze szczotki drucianej odciskamy tak aby powietrze z dołu kulki odprowadzić na zewnątrz. Teraz tylko zrobić wlewkę i gotowe. Składamy formę i wiercimy otwór średnicy 3mm aż przebijemy się do kulki. Następnie pogłębiamy otwór większym wiertłem tak aby łatwo wlać płynny ołów. Ważne: Otwór pod wlewkę musimy wywiercić dokładnie na środku łączenia formy. W przeciwnym razie po zalaniu forma nam się nie otworzy. Formę do paprochów mamy gotową. Do paprochów nie potrzebujemy zadzioru. Topimy więc ołów ściskamy formę kombinerkami i zalewamy ,zachowując środki ostrożności. Ciekły ołów ma ok.300 stopni , uważajmy więc aby się nie poparzyć . W trakcie odlewania większej ilości forma nagrzewa się, możemy ją śmiało studzić zimną wodą. Wykorzystując tą technologię możemy zbudować formę wielogniazdową i o różnym kształcie główki. Tylko model główki musimy wypiłować z twardego metalu. Model skomplikowany możemy odciskać etapami będzie dużo łatwiej. Teraz jak zrobić zadzior główki szczupakowej. Tutaj będzie nam pomocna śruba m4 z fotki .Obcinamy śrubę na odpowiednią długość. Następnie piłujemy łeb w kształcie cyfry 1 aby uzyskać model zadzioru. Teraz znanym nam już sposobem na gotowej formie z pilotami odciskamy model naszego zadzioru. W ten oto prosty sposób możemy zrobić sobie główki dokładnie takie jak są nam potrzebne. Na malutkim haku możemy zrobić bardzo ciężką główkę na paprochy, na bardzo głębokie łowisko i odwrotnie, na dużym haku bardzo lekką główkę na szczupaki na zarośnięte łowisko. @Leszek
  2. PSW

    HASANIE PO SANIE 2

    Artykuł opublikowany 14-07-2015, autor: @Siksa Początek czerwca tradycyjnie już spędziłem wspólnie z Oktawianem, łowiąc ryby nad Sanem. Łowiliśmy przez 5 dni na OS. Początkowo prognoza pogody nie była zachęcająca. Do tego brudna woda, płynąca dwoma turbinami sprawiła, że byliśmy bliscy przesunięcia wyjazdu o kilka dni. Jednak w ostatnim momencie już po podjęciu decyzji o rezygnacji, spontanicznie postanowiliśmy mimo wszystko jechać. Łowienie rozpoczęliśmy pomiędzy wyspami od metody żyłkowej. Woda była brudna i bardzo zimna. Ryby niestety nie chciały współpracować. Ciągłe zmiany przynęt nie przynosiły rezultatów. Przez kilka godzin złowiliśmy dosłownie kilka ryb. Mieliśmy już jechać na Bachlawę, jednak namówiłem Oktawiana żeby podejść jeszcze w jedno miejsce. Okazało się to dobrą decyzją. Ryby zdecydowanie lepiej żerowały, a i było widać pojedyncze zbiórki małych lipieni. Złowiliśmy po kilkanaście ryb, w tym wielkiego lipienia i ładnego pstrąga. Po przerwie obiadowej pojechaliśmy zobaczyć co się dzieje na Bachlawie. Tam spotkaliśmy grupę Belgów. Z informacji jakie uzyskaliśmy, ryby zbierały z małą przerwą od rana, ale jest już po wszystkim. Do wieczora na nimfę złowiliśmy trochę lipieni i pstrągów, ale bez szału. Kolejny dzień rozpoczęliśmy od Bachlawy, ale nie było widać żadnej aktywności ryb na powierzchni. Dlatego wystartowaliśmy z długą nimfą. Jednak okazało się to totalną klapą. Złowiliśmy po dwie ryby i postanowiliśmy wrócić w miejsce gdzie mieliśmy wczoraj brania. Tam było zdecydowanie lepiej. Oktawian sprawnie i szybko złowił pięć lipieni w granicach 45cm, ja pstrąga +50 i trochę mniejszych lipasków. Po 19 znowu wszystko siadło i zawinęliśmy się do domku. Następnego dnia wędkowanie rozpoczęliśmy dość późno. Woda przez noc oczyściła się zupełnie, a ryby stały się jeszcze bardziej ostrożne. Na powierzchni nie było żadnych oznak żerowania ryb, więc jechaliśmy z żyłką. Szału nie było przez cały dzień. Łowiliśmy same pojedyncze ryby. Dzień uratował pstrągowy 53 centymetrowy rodzynek. Przez cały nasz pobyt nad wodą były trzy grupy obcokrajowców Niemcy, Belgowie i Rumuni. Dwie pierwsze ekipy ostro nastawione na suchą muchę. Rumunii bardziej elastyczni, to też łowili na nimfy. Niemcy nawet śmiali się z nas, jak możemy łowić na parkinsony czy glajchy. Po trzech dniach to myśmy się z nich śmiali, jak największy szyderca wachlował wodę metodą żyłkową z uwiązanym na końcu parkinsonem. Kolejnego dnia postanowiliśmy obłowić fragment rzeki, na którym jeszcze nie łowiliśmy. Szału ilościowego nie było, ale średni rozmiar łowionych ryb był satysfakcjonujący. Po południu wpadłem na pomysł aby zapolować na klenie. Zmiana miejsca, zestaw z sucharem w dłoń i łowimy klenie. Największe dwie kluski miały ok. 48cm. Ostatni dzień rozpoczęliśmy od kleni. Jednak z powodu mocnego wiatru na wodzie siedziało pełno liści, a ryb pod powierzchnią nie było widać. Wróciliśmy na Bachlawę i przez następne kilka godzin łowiliśmy na nimfy. Ryby jakby trochę lepiej współpracowały i szło się nałowić. Były nawet krótkie momenty, że łowiliśmy rybę za rybą. Po południu jak wiatr ucichł, pojechaliśmy sprawdzić co słychać u kleni. Liści już nie było, a ryby pojawiały się na powierzchni. Oktawian szybko wypatrzył dwa kabany i w drugim rzucie ściągnął kluchę na 51cm. Niestety później ryby nie były skore do brań i postanowiliśmy zakończyć zmagania. Tegoroczny wyjazd był całkiem inny od poprzedniego, ale równie udany. Duża, brudna i zimna woda, postawiły trudne warunki. Jednak każdy z nas, poprawił swoje rekordy życiowe. "Odkryliśmy" klenie, które na stałe już zagoszczą w naszym programie. A przede wszystkim zdobyliśmy nowe doświadczenia, które na pewno zaprocentują na kolejnych wyjazdach. @Siksa, @Oktawian
  3. PSW

    HASANIE PO SANIE

    Artykuł opublikowany opublikowany 14-07-2014, autor: @Siksa W czerwcu wspólnie z Oktawianem wędkowaliśmy przez pięć dni na Sanie. Wystartowaliśmy w niedzielne późne popołudnie w miejscowości Huzele. W ciągu trzech godzin łowienia na suchą muchę, złowiliśmy ok. 50 ryb.Trafiły się pojedyncze wymiarowe pstrągi i lipienie. Tuż przed zmrokiem skończyliśmy wędkowanie i pojechaliśmy do agroturystyki "U Mirka i Dorotki" w Zwierzyniu, gdzie mieliśmy nocować przez cztery dni i łowić ryby już na Odcinku Specjalnym. Poniedziałek. Łowienie rozpoczęliśmy od metody żyłkowej w okolicach wiaty. Dla mnie był to pierwszy raz z tą metodą. Po 10 minutach zanotowałem pierwsze branie i po emocjonującym holu, mogłem cieszyć się z lipienia 50cm. Oktawian również nie próżnował i szybko złowił pstrąga 48cm. Przez następne godziny złowiliśmy wiele ryb, ale nic dużego nie zameldowało się na końcu zestawu. Mnie jedynie spadł duży ok. 50cm lipień. Wieczorem przenieśliśmy się pod samą elektrownie, gdzie trafiliśmy na dużą rójkę chruścika. W przeciągu dwóch godzin Oktawian złowił przeszło 20 lipieni w granicach 30-40cm. Wędkowanie tego dnia skończyliśmy po 21. Wtorek. Spaliśmy trochę dłużej i pojechaliśmy na Eldorado. Zaczęliśmy od dołka, który na wiosnę zawsze był okupowany przez dużą ilość pstrągów. W ciągu 3 godzin złowiliśmy przeszło 50 pstrągów, zdecydowana większość ryb miała 30-35cm. W końcu doszliśmy do wniosku, że robi się to nudne i idziemy wyżej w poszukiwaniu czegoś większego. Tam Oktawian zapiął prawdziwego kloca, ale po chwilowym holu ryba urwała zestaw. Mnie udało się złowić pierwszą w życiu głowacicę, nie była wielka, jakieś 55cm ale micha się cieszyła. Na wieczór postanowiliśmy wrócić pod elektrownię. Niestety po wczorajszej rójce nie było śladu. Złowiliśmy łącznie kilkanaście lipieni i kilka pstrągów. Środa. We wtorek wieczorem dołączył do nas Krzysiek. Integracja przeciągnęła się do 2 nad ranem, więc łowienie rozpoczęliśmy o 9 rano od elektrowni. Szału z braniami nie było. Łowiliśmy pojedyncze ryby. Krzyśkowi spadł 50cm lipień, a Oktawian wyholował sztukę na 47cm. Po dojściu do wiaty zrobiliśmy krótką przerwę i dalej schodziliśmy w dół. Po 18 wróciliśmy się z sucharami pod elektrownię. Rójki praktycznie nie było, ale ryby na wymuszonego zbierały nasze muchy. Po 21 Oktawian zaciął konkretnego kloca i po emocjonującym holu podebrał lipasa 55cm. Oddaliśmy jeszcze po kilkanaście rzutów i wróciliśmy na kwaterę. Czwartek Ostatniego dnia, znowu odwiedziliśmy Eldorado. W dołku nadal stały pstrągi ale nie były skore do brań. Złowiliśmy raptem kilkanaście sztuk i poszliśmy w górę. Tam dość szybko złowiliśmy dwa ładne lipienie 48 i 50cm. Jako, że było to Boże Ciało i nad wodą zaczęło robić się tłoczno, byliśmy zmuszeni do kilkukrotnego obławiania tych samych miejscówek . Po 17 postanowiliśmy zakończyć zmagania i wracać. Najskuteczniejszą przynętą była glajcha. Robiła tak dużą różnicę, że ściągnięcie jej z zestawu skutkowało praktycznie zanikiem brań. W czasie powrotu doszliśmy do wniosku, że wyjazd był bardzo udany i że, trzeba go wkrótce powtórzyć. @Siksa
  4. PSW

    W POGONI ZA METRÓWKĄ

    Artykuł opublikowany 26-01-2014, autor: @Siksa Od dłuższego czasu chodziła mi po głowie jakaś zagraniczna wyprawa wędkarska. Jednak była to bardziej sfera marzeń niż realny cel. Dzięki koledze z innego portalu, marzenie to mogłem spełnić i wraz z grupą znajomych wybrałem się na szczupaki do środkowej Szwecji. Już od początku stycznia wymienialiśmy się mailami, ustalając szczegóły wyjazdu. Połowa ekipy w poprzednim sezonie miała okazję wędkować na tym łowisku, więc było co czytać i z czego wyciągać wnioski. Dni szybko uciekały, sprzętu przybywało coraz więcej i tak do dnia wyjazdu. 17 maja cała ekipa zameldowała się w Warszawie, gdzie przenocowaliśmy na mieszkaniu kolegi. Nocne rozmowy Polaków trwały długo i praktycznie bez snu o drugiej nad ranem wyruszyliśmy do Gdyni. Droga chodź długa i monotonna to minęła bez zbędnych przygód. Około 4 nad ranem zameldowaliśmy się na miejscu. Domek był w pełni umeblowany, od mikrofalówki po saunę. Miał swój klimat, gdyż szwedzka rodzina, która wcześniej tam mieszkała pozostawiła mnóstwo pamiątek i znaków swojej obecności. Kilku z nas poczekało do świtu i poszło nad wodę oddać kilka rzutów aby dać upust wędkarskim emocjom, a reszta poszła spać. Po odespaniu trudów podróży, ok. 10 rano wszyscy wsiedliśmy do łódek i wypłynęliśmy po raz pierwszy na jezioro. Miało ono ponad 700hektarów, głębokość wody w zdecydowanej większości przekraczała 10metrów, a w najgłębszym miejscu było 26metrów. Linia brzegowa niesamowicie urozmaicona, mnóstwo zatok, cypli, pionowych skał i kilkanaście wysepek. Roślinność wodna o tej porze roku była jeszcze bardzo uboga. Jednak nie ma co się dziwić, gdyż wiosna w tym rejonie Szwecji była opóźniona o jakieś trzy tygodnie, względem tej panującej w kraju. Już w pierwszym rzucie wyprawy kolega z innej łodzi złowił 89cm szczupaka. Dało nam to mocnego kopa, a obawy spowodowane długą zimą, odeszły w niepamięć. Jednak ryby w ten dzień zbytnio nie współpracowały. Łowiliśmy same pojedyncze sztuki, nie przekraczające 70cm. Ryby z tego jeziora były niesamowicie wybarwione. W Polsce nigdzie nie widziałem tak mocno wybarwionych szczupaków. Po złowieniu swojej pierwszej szweckiej szczuki, jeszcze długo byłem pod wrażeniem jej kolorów. Drugi i trzeci dzień były podobne do pierwszego, czyli lekkie zachmurzenie i mało wiatru. Ryby znowu brały pojedynczo i nie powalały wielkością. Po tych kilku dniach nad wodą wiedzieliśmy już, że oczojebne przynęty totalnie się nie sprawdzą. Przez całą wyprawę nie padł żaden szczupak złowiony na jakąś agresywnie pomalowaną przynętę. Obrotówki również zawiodły. Byłem chyba jedynym, który złowił szczupaka na tę przynętę. Ryby słabo żerowały i potrafiły mocno grymasić. Jerkiem można było rzucać w jednym miejscu przez pół godziny, a po zmianie na gumę w pierwszym rzucie mieć rybę. Końcem tego dnia przy kolacji koledzy zameldowali, że znaleźli malutkie ok. 0,5hektarowe bajorko, połączone z głównym jeziorem, malutkim zarośniętym przesmykiem. Postanowili zostawić łódź na brzegu, wziąć po dwa slidery i spenetrować kaczy dołek. Okazało się, że jest on zamieszkany, a tamtejsze szczupaki są głodne i złe. W jednym rzucie można było zaliczyć trzy brania na prowadzonego tuż pod powierzchnią slidera, co kończyło się niesamowitymi gejzerami wody. Ryb nałowili sporo, jednak wszystko do 65cm. Postanowiliśmy, że jutro z samego rana ze swoim partnerem z łódki spenetrujemy to miejsce. Bajorko faktycznie było małe, z maksymalną głębokością do ok. 1,5-2metrów. Brzegi wokół były bagniste, całe połacie zielska ruszały się gdy ostrożnie przemieszczaliśmy się wzdłuż brzegu. Nawet podejście do samej wody było niemożliwe i trzeba było stać kilka metrów od lustra wody. Już w pierwszym rzucie miałem dwa brania, ale przez tępe kotwice ryby błyskawicznie spadły. Po założeniu przynęty już z ostrymi kotwicami, wszystko wróciło do normy i ryby przestały spadać. W tym czasie kolega zdążył wyciągnąć szczupaka +80cm. Następnie ja miałem wychudzone 77cm, które na dodatek na całym grzbiecie miało pamiątkę po znacznie większej mamusi. (Tego nieszczęśnika miałem okazję skłuć ponownie dzień później. Podejrzewam, że tą osiemdziesiątkę złowioną przez kolegę, również pogłaskałem przy następnej wizycie). Obejście całego oczka zajęło nam ok. 4 godziny, które często przerywane było holami ryb, a tylko jeden szczupak miał poniżej 60cm. Byliśmy tak nakręceni, że po powrocie na łódkę, wyciągnęliśmy mapy satelitarne jeziora i zaczęliśmy szukać wokół jeziora innych leśnych oczek. Dość szybko znaleźliśmy interesującą wodę, jakieś 300metrów w głąb lasu. Pierwsze lądowanie było nieudane, bo wpłynęliśmy nie w tę zatokę co trzeba i zrobiłem sobie półgodzinne poszukiwania po lesie. W tym czasie kolega miał przed oczami sceny z filmu „Zły skręt” ? Drugie było już udane i szybko odnaleźliśmy zapomnianą wodę. Może nie do końca zapomnianą, bo na brzegu leżała aluminiowa łódka. Niewiele zastanawiając się, wróciliśmy do naszej łajby po większą ilość przynęt, echo i wiosła. Jeziorko chodź niewiele większe to znacznie różniło się od poprzedniego. Było zdecydowanie głębsze, echo pokazało głębokość do 8metrów, brzegi w większości były skaliste, z uschniętymi drzewami wokół, a dno pełne gałęzi. Nadzieje na grube łowienie mieliśmy przeogromne. Myślałem, że w pierwszym rzucie wielki szczupak będzie chciał wciągnąć mnie do wody. Jednak bardzo szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemię. Po 2 godzinach łowienia i opłynięciu prawie całego zbiornika, nie mieliśmy nawet dotknięcia, a miejsca teoretycznie były zdecydowanie lepsze. Dopiero po dopłynięciu do malutkiego siurku spływającego ze stoku lasu złowiłem dwa szczupaki, a kolega spiął jednego. Echo w pewnym momencie oszalało i pokazało w najgłębszym miejscu ogromną ławicę ryb, przerzuciliśmy wszystkie przynęty jakie mieliśmy i na tym koniec. Podejrzewam, że brak szczupaków był spowodowany czymś we wodzie, bo skąd tyle uschniętych drzew na brzegu? Brak połączenia z głównym jeziorem sprawił też, że ryby nie mogły migrować. W piąty dzień przyszło lekkie załamanie pogody. Prawie cały dzień mżyło i wiało. Jednak spowodowało to, że ryba zaczęła gryźć i każdy dobrze połowił. Przez dwie godziny wiał bardzo mocny wiatr, a kolega na innej łodzi w tym czasie z jednego miejsca złowił kilkanaście szczupaków, gdzie jego partner zaliczył jednego czy dwa. Miejsce to było odwiedzane codziennie przez cały wyjazd, ale darzyło tylko w czasie wiatru. Z drugiej strony kolega jerkował 3metrowym kijem z elastyczną szczytówką. Krótkimi, sztywnymi wędkami, nikt nie był w stanie nadać przynęcie takiej samej pracy, więc kolega lał każdemu dupska w czasie łowienia na płytkich trzcinowiskach. Szósty dzień był przełomowy dla całego wyjazdu. Padły trzy metrówki 101,103 i 108cm. Od tego momentu większość ekip przerzuciła się na trolling. Było to dobrym wyborem, bo średnia wielkość łowionych ryb znacznie się podniosła. Ostatniego dnia i ja miałem możliwość zmierzenia się z wielkim szczupakiem. Niestety łowiłem zbyt słabym przyponem, gdyż wszystkie tytanowe odszczeliłem przez zbyt delikatne zbicie kabłąka w kołowrotku. Po energicznym braniu i mocnym odjeździe nagle wszystko sflaczało. Przynęta jednak była na końcu zestawu, ale brakowało jednej dozbrojki. Szczupak ściskiem paszczy otworzył agrafkę przyponu i ściągnął dozbrojkę na której był zapięty, pozostawiając mocno pociętą na całej swej długości 23cm gumę. Następnie szybkie pakowanie, sprzątanie domku i odpoczynek. Późnym wieczorem wyruszyliśmy w drogę powrotną, która skończyłaby się nieszczęśliwie. O drugiej w nocy już w Warszawie, podczas bardzo gęstej mgły, o mały włos koledzy jadący drugim autem nie zderzyli się z łosiem, który stał na środku drogi. Na szczęście kierowcą był zawodowiec i o centymetry zmieścili się między zwierzęciem a rowem. Przenocowaliśmy ponownie u kolegi i z samego rana rozjechaliśmy się do domów. Z pierwszego tego typu wyjazdu jestem zadowolony, chodź wymarzonej metrówki nie złowiłem, a matka natura sprawiła nam psikusa, opóźniając wiosnę. Myślę, że gdybyśmy byli dwa tygodnie później, to trafilibyśmy optymalnie. Jednak porównując nasze wyniki do dwóch ekip, z którymi równocześnie wracaliśmy, to połowiliśmy najlepiej. Jedna z ekip również miała trzy metrówki na koncie, jednak dwie osoby w ciągu całego wyjazdu nie przekroczyły bariery 60cm, (jedna ponoć nawet nie przekroczyła 50cm), a nie byli to ludzie z pierwszej łapanki. Z kolei druga ekipa, była na szkierach przez dwa tygodnie i zakończyła wyjazd szczupakiem 86cm. Nie jest, więc tak łatwo spędzić udany wędkarski tydzień, nawet w Szwecji. Jednak polecam każdemu taki wyjazd, ponieważ wystarczy przedostać się na drugą stronę morza i jest się w innym świecie. Na zakończenie chciałbym podziękować kolegom @rapala i @Oktawian za użyczenie echosondy i akumulatorów. Jeszcze raz serdecznie dziękuję. PS. Nie jest prawdą, że Rosjanie na Igrzyska Olimpijskie w Soczi wymyślili podwójne toalety. Szwedzi byli pierwsi. @Siksa
  5. Artykuł opublikowany 21-01-2014, autor: @ZDZISŁAW CZEKAŁA Mokrą muszkę dzielę na przytrzymywaną ja nazywam ją „góralską” lub na leniwca i „klasyczną” (taki mój podział). Łowienie na przytrzymywaną podobne jest trochę do łowienia na streamera, metoda „klasyczna” jest zdecydowanie trudniejsza, a przez to bardziej widowiskowa. Do łowienia metodą mokrej muchy używam wędki długości 9'0” w klasie #6, linki od intermedium slow poprzez pierwszą klasę tonięcia (intermedium II klasy) do trzeciej klasy tonięcia wszystko zależy od szybkości nurtu i od głębokości rzeki, w tym miejscu ważna sugestia do „klasycznej” nie używamy linek typu „clear” bo ich po prostu nie widać, a w tej metodzie jest to dość istotne. Przynęty używane do łowienia to przeróżne mokre muchy zarówno bezskrzydłe jak i ze skrzydełkami dobrane wielkością i rodzajem do łowiska i owadów rojących się w danej chwili. Przypon długości od jednej do nawet dwóch długości wędziska, składający się z trzech części o grubości 0,25 – 0,20 – 0,18/0,16 mm. Sposób na przytrzymywanie jak pisałem jest podobny trochę do streamera. Muszki podajemy w poprzek lub lekko pod skosem do nurtu i po naprężeniu zestawu przytrzymujemy go na sztywno aż do spłynięcia w dół rzeki po czym lekko podciągamy jak streamera. Wędkę przy tej metodzie trzymamy tuż przy lustrze wody lub nieznacznie zanurzamy. Zacinamy jednocześnie unosząc wędkę skosem do góry i podciągając linkę którą kontrolujemy właściwe wygięcie wędki utrzymując kontakt z rybą. Łowienie na „klasyczną” mokrą muszkę to trochę inna bajka, wymagająca większej koncentracji i lepszej techniki użytkowej. Przynęty możemy podawać zarówno w górę, w poprzek jak i w dół rzeki. Samo podanie muszek przypomina trochę suchą gdzie wędkę zatrzymujemy w górze umożliwiając lince się wyprostować i ułożyć na wodzie różnica polega na tym, że nie suszymy much. Łowiąc w poprzek lub lekko skosem w dół rzeki muszki prowadzimy z wędka uniesioną pod kątem około 30o 45o i z linką lekko napiętą ale zwisającą luźno. W pierwszej fazie pozwalamy łagodnie spływać muszkom z prądem (maksymalnie jak się da) po czym lekko przytrzymujemy, pozwalając muszkom w tym czasie lekko wypłynąć na powierzchnię. Po przytrzymaniu pozwalamy muszkom spłynąć kilka metrów lub całkowicie do końca do całkowitego wyprostowania linki. Branie sygnalizowane jest na kilka sposobów lekkie zatrzymanie linki, wjazd linki, błysk lub chlapnięcie w rejonie spływu muszki, do lekkiego szarpnięcia. Zacięcie jak przy suchej muszce lekko skosem w górę. Przy łowieniu w górę rzeki rzecz wygląda podobnie z tym, że wybieramy linkę na siebie w tempie spływających przynęt bacząc na w miarę proste ułożenie linki i przyponu aby w miarę szybko zauważyć branie, które jest widoczne jak zatrzymanie linki lub jej wjazd. Zacięcie następuje w górę lub lekko pod skosem w górę, które kontrolujemy podciągając linkę drugą ręką w celu utrzymania kontaktu z rybą. Uff ciężko to opisać zrozumiale łatwiej pokazać i omówić nad wodą podczas łowienia … ale może ktoś coś z tego zrozumie. Pozdrawiam Zdzisław Czekała
  6. PSW

    LUBELSKIE RZEKI

    Opublikowano 04-06-2013, autor: @Gabriel Nie spotkałem żadnego wpisu na naszym forum dotyczącego lubelskich rzek pstrągowych - Bystrej, Bystrzycy, Chodelki. W związku z tym chciałbym się podzielić moimi doświadczeniami z tych rzek. Co prawda miałem przyjemność spędzić na nich tylko 3 dni ale może komuś przydadzą się te informacje. Do ich odwiedzenia zachęciły mnie opowieści kolegów z Puław, Lublina i okolic - oraz zdjęcia gigantycznych ryb w pięknych okolicznościach przyrody. Bystra, Bystrzyca, Chodelka to rzeki górskie okręgu Lublin. Dniówka kosztuje 40 PLN, 3 dni kosztuje 80 PLN, opłata roczna to 160 PLN. Opłat dniówkowych można dokonywać przez Internet. Miejsca połowu należy dokładnie sprawdzić na mapie – ze względu na kilka istniejących odcinków No kill utworzonych w okręgu PZW Lublin i specyficznymi przepisami tam obowiązującymi (bezzadziory, podbierak, o zabieraniu ryb już nie wspomnę - dodatkowo w 2013 w całym okręgu Lubelskim obowiązuje całkowity zakaz zabierania lipienia) Pierwszy raz łowiłem na Bystrej w okolicach Kazimierza Dolnego w weekend 27-28 kwietnia. W raz z kolega Januszem z Puław zaczęliśmy łowienie w miejscowości Iłki koło starego młyna - początek odcinka No kill i szliśmy w górę rzeki, ja ze spinningiem, Janusz z muchówka. Dla mnie woda wyglądała ok. Janusz stwierdził ze jest podniesiona o jakieś 30 cm i trochę „walnięta”. Pierwsze wrażenia bardzo pozytywne, rzeka ma szerokość od 3 do 5 metrów, co kilkanaście metrów zwałka, głębokie dołki, jest gdzie spuścić woblera, jest gdzie przepuścić nimfe. Rzeka pięknie meandruje, początkowo na jednym jej brzegu znajdują się gospodarstwa rolne, drugi brzeg to łąki porośnięte olchami i wierzbami, później już tylko łąki i pola uprawne z ładnie zarośniętymi brzegami. My byliśmy tam jeszcze w okresie kiedy pokrzywy i cale zielsko sięgało do kola, tak więc łowienie było w miarę komfortowe. Z zakrętu w zakręt, od dołka do dołka przeszliśmy około 1,5 km w linii prostej. Ale linią brzegową było to dobre kilka kilometrów, rzeka na tym odcinku nie ma ani jednego prostego odcinka (!) jest niekończącym się zakrętem - raz w lewo raz w prawo. Nad każdym dołkiem chwila zastanowienia, kilka rzutów i zeszło nam od 8 do 13. Efektem tych kilku godzin był jeden pstrąg na nimfę i jeden ma złoto-brązowego coblera, obydwa w granicach 37-40 cm. oraz kilka (około 5 sztuk) niezapiętych ryb. Po powrocie na parking chwila zastanowienia, a że spodobało mi się to lubelskie pstrągowanie pomimo marnych efektów, postanowiliśmy odwiedzić jeszcze jedną rzeczkę Chodelke. Jedziemy kilkanaście kilometrów w stronę Opola Lubleskiego. Za Opolem skręcamy na Chodel, później kilka kilometrów przez pola i las i dojeżdżamy do urokliwego mostku na niewielkiej rzeczce (ok 2-3 metrów szerokości, przejrzystość wody ok. 30-40 cm) o ile się nie mylę w miejscowości Budzyń. Parkujemy nad sama wodą, na początku małe ognisko, kiełbaski z patyka, piwko i można ruszać na łowy. Scenariusz taki sam jak nad Bystrą. Ja spinning, Janusz mucha i zaczynamy łowienie. Tutaj woda lekko podniesiona, ale z racji tego że w górnym biegu rzeka płynie przez las i ma na swojej drodze kilka stawów hodowlanych, jej kolor jest mocno brunatny coś jak woda w Kamionce. Zaraz pod mostem zaliczam niezacięte wyjście niewielkiego pstrąga. Idziemy kilka kilometrów w górę rzeki. Chodelka w tym miejscu płynie przez łąki, żadnych domów ani upraw jak okiem sięgnąć. Zakręt po zakręcie przedziera się pomiędzy potężnymi olchami i sporymi krzakami wierzby. Chodelka jest głębsza od Bystrej, płynie spokojniej, jest mniej zwałek, powalonych drzew, bystrzyn, za to dużo więcej głębokich dołków i miejsc pachnących gruba rybą. Z okolic w których łowiliśmy oglądałem w zeszłym roku filmik na którym widać jak podczas rójki chruścika woda zaczyna żyć. I aż dech zapierało jak widziałem ile jest oczek na wodzie i ile ryb podnosi się do płynących owadów. Tym razem nie mieliśmy tyle szczęścia. Woda wydawała się całkowicie martwa. Jedyne co udało się złowić to kilka tęczaków uciekinierów z hodowli która znajduje się kilka km wyżej na rzece. Za to piękne okoliczności przyrody i myśl że wrócę tu podczas wylotów jętki albo chrustów napawała mnie nadzieją. Doszliśmy do miejsca gdzie rzekę oplata gęsta siec gałęzi wierzby wraz z powalonymi przez bobry olchami i o łowieniu nie ma mowy, nawet przeczołgać by się tam jak nie było. Podczas powrotu zaczęło padać i jak się później okazało opady utrzymywały się gdzieś do 1 -2 w nocy. Aby powrócić koło 7 i utrzymywać się do 11. Niedzielny poranek, ja pełen nadziei na kolejny dzień biegania pomiędzy zwalonymi drzewami, spuszczania woblerów z prądem i odczepiania blach z koron okolicznych drzew, szybko zostałem ostudzony. Werdykt Janusza – woda będzie wysoka, brudna i nie da się łowić. Po śniadaniu nerwowe rozmowy co robimy, jedziemy zobaczyć rzekę, odpuszczamy, szukamy jakiegoś stawu ale co to za komfort łowienia w deszcze który padał z rożnym natężeniem praktycznie non stop. Koło 10 robi się „okno pogodowe”. Decyzja – jedziemy na pierwszy mostek nad Bystrą zobaczy jaka woda. Na mostku w Bochotnicy okazuje się ze woda nie podniosła się za bardzo, ale za to lekko oczyściła w porównaniu z sobotą, co było dość dziwne. Decyzja – jedziemy wyżej jak wczoraj do miejscowości Bartłomiejowice. Kilku kilometrowa droga do planowanego miejsca połowu prowadzi wzdłuż rzeki. Mijamy kilku kompletnie przemoczonych wędkarzy, widzimy kilka zaparkowanych samochodów w miejscach wybitnie świadczących o hobby kierowców. Zapowiada się całkiem nieźle skoro jest tyle ludzi. Auto parkujemy przy starej mleczarni i czekamy w nim około godziny aż przejdzie kolejna burza. Zbiegamy łąką kilkanaście metrów w dół i jesteśmy nad rzeka. Tu Bystra jest już węższa, bardziej kręta, z nielicznymi dołkami ale ma tez mniej zwałek i łowienie jest bardziej komfortowe. Łowimy od strony łąkowo-leśnego brzegu. Byłem pełen podziwu jak rzeka wije się przez łąki, pomiędzy skupiskami olch z jednej strony, a skarpą na szczycie której są wybudowane domy i biegnie szosa. Tego dnia nie mieliśmy już tyle szczęścia. Niestety widzieliśmy tylko kilka ogonów które odbijały się od naszych przynęt nic nie zacięte. Ale za to okoliczności przyrody i poznawanie kolejnego wspaniałego fragmentu rzeki wynagrodziły wszystko. Po kolejnej burzy około 15 zwijamy się do domu. I znowu idąc wzdłuż brzegu zrobiliśmy dobrych kilka km. Ale wracając już droga przez łąki, która tylko od czasu do czasu styka się z zakolami meandrującej rzeki – powrót do samochodu zajął nam kwadrans. Pomimo braku spektakularnych złowionych ryb – wyjazd uznaje za bardzo udany. Poznałem 3 wspaniałe fragmenty rzek o istnieniu których maiłem tylko blade pojęcie. I fakt są na nich miejsca gdzie faktycznie można złowić bardzo grube pstrągi a i miejsc z ładnym lipieniem nie brakuje. Jak się uda zweryfikuje to w wakacje albo jesienią. Zważywszy ze opowieści kolegów, zdjęcia a także gospodarka lubelskich pstrągarzy bardzo do tego zachęca. Na kolejny wypad na lubelskie rzeczki musiałem czekać prawie miesiąc. W Puławach byłem już 24 maja w piątek wieczorem. Jednak pogoda nie nastrajała optymizmem. W Puławach padało od 14 i Pogodynka sugerowała ze tak będzie do niedzielnego popołudnia. Ale jako ze już zrobiłem 130 km, pomimo mocnych obiekcji Janusza wybraliśmy się kolejne 80 km nad Bystrzycę. Stwierdziłem ze jak woda będzie wysoka co zapowiadały wszelkie znaki na ziemi i niebie to przynajmniej zaliczę fajną wycieczkę krajoznawczą, w sumie i tak nie było nic lepszego do roboty, finał Ligi Mistrzów dopiero wieczorem a ile można pić piwo i kręcić muchy. Po drodze kilkukrotnie przejeżdżamy przez Bystra która niesie wysoką i mocno zbrudzona wodę. Mina Janusza z kilometra na kilometr robi się coraz bardziej markotna, ale może na południowy – wschód od Lublina nie padało? W końcu zlewnia Bystrzycy jest oddalona dobrze ponad 100km od Puław. Pierwszy przejazd przez Bystrzyce poprawia nam humor. Okazuje się że nie jest tak źle. Można na muchę to nie jest idealna woda ale na spinning da się połowić. Janusz proponuje jechać na odcinek No kill raz że jest najbardziej rybny, dwa że jeden jego brzeg to rozległa łąką gdzie da się komfortowo połowić nawet na sucha muchę. Bo pod każdym przejeżdżanym mostkiem woda była coraz czystsza. Auto parkujemy koło środkowego młyna w miejscowości Kiełczewice Maryjskie. Spoglądam na rzekę, daję się przekonać Januszowi aby dziś zabrać z auta zamiast spinningu muchówkę 9’’ #4. Na początku nimfa. Sporą rudą złotogłowką obławiam spiętrzenie koło starego kola młyńskiego. Efektem jest ładnie wybarwiony lipień około 30 cm. Januszowi w tym miejscu spada niewielki pstrąg. Idziemy w dół rzeki obławiając na zmianę zakręty –jeden ja, jeden on. Z powodu zawirowań pogodowych nad woda byliśmy dość późno , ale pogoda zrobiła się słoneczna. Ku naszemu zdziwieniu na wodzie zaczęła się pokazywać sporych rozmiarów jętka. I wtedy usłyszałem „jak dopisze nam szczęści to zobaczysz co to są „Helikoptery” nad Bystrzyca”. Pomimo tego że jętki płynęło coraz więcej nic jej nie zbierało. Tylko jakieś pojedyncze drobne oczka małych lipieni wychodzących do jakiejś sieczki na pewno nie do jętki w rozmiarze XXL. Piękne żółte majówki i równie okazałe szare jętule. Po kolejnym obłowionym bez efektów zakręcie zobaczyłem ze pod drzewami, przy samym brzegu jakiś większy pstrąg zaczyna zbierać napływające mu nad głowę jętki. Szybkie przezbrojenie na sucha, wyszukałem na dnie pudełka jakąś rozmiarowo podobną jętkę i macham. Kilka rzutów i nic, okazało się że jak jętka nie płynie ocierając się o trawy zwisające z brzegu do wody to pstrąg nie ruszy się ani o centymetr. Dwa trzy rzuty i w końcu się udało, nurt spycha jętkę pod sam brzeg wprost nad głowę pstrąga. Wyjście bezbłędne, zacięcie tak samo i po chwili spory pstrąg wyskakuje nad wodę. Byłem trochę zdziwiony nigdy do tej pory nie łowiłem na suchą ba w ogóle na muchę w rzeczce o szerokości 2-3 metrów pełnej nadbrzeżnych drzew i krzaków. Na Sanie można pójść z ryba kilkanaście metrów w dół, w górę czy lewo albo prawo a tu trzeba rybę siłowo zatrzymać na dość krótkim odcinku rzeki. Do tego drzewo poniżej, krzak powyżej, jakieś konary czy inne paliki w wodzie, kij #4, żyłka 0,14 – nie ma lekko. No i od tego pstrąga się zaczęło. Z każdą chwilą było widać więcej oczek, coraz częściej jętka była zbierana z powierzchni. Wypatrzony oczkujący pstrąg = zacięta ryba. W sumie złowiłem kilkanaście pstrągów w rozmiarze 35-45 cm. Do tego jako przyłów trafiło się kilka lipieni. O dziwo lipienie zbierały tak samo agresywnie jak pstrągi, ryby zarówno pstrągi jak i duże lipienie stały obok siebie. Z jednego odcinka rzeki ok 15 metrowego wyciągałem najpierw pstrąga koło 37 cm, kilka metrów niżej lipienia prawie 40 cm i na końcu spod drzewa pstrąga ponad 40 cm. Nie dało się łowić selektywnie, wszystkie ryby równo zasysały muchy a im większa mucha tym lepiej. Niestety miałem tylko 4 sztuki odpowiednich much - 2 mega chrusty (wielkości kciuka) i 2 jętki majowe, tak ze muchy nie nadążały wysychać w kamizelce po tym jak były miętolone w paszczy pstrągów. I tak jak pisałem trzeba było namierzyć oczkującego pstrąga, położyć mu najlepiej na głowie muchę aby nie miał czasu na zastanawianie się i ciąć. Albo puszczać muchę przy samym brzegu, tuż nad jego głową. To był wspaniały dzień. Pierwszy raz w Polsce od łowienia bolała mnie ręka. Nie wiem ile złowiłem ryb ale było tego naprawdę dużo. Wszystko na 4 muchy i żyłkę 0,14. Najlepszy był ostatni pstrąg, zbierał w takiej wyrwie w brzegu, na zakręcie w oddalonej zatoczce. Ni jak mucha nie chciała mu nadpłynąć nad stanowisko, a wrzucić się jej tam nie dało bo zwisały nad nim gałęzie potężnej wierzby. W sumie widziałem jak kilkanaście o ile nie kilkadziesiąt razy raz za razem pstrąg powoli i spokojnie zbiera muchy z powierzchni. Nawet nie schodził do dna tylko czekał pod powierzchnia na kolejny płynący kęsek. W końcu go dorwałem, rzut muchą prawie jak spinningiem, tuż nad lustrem wody, wymach z pełną siłą i tylko mucha musnęła o powierzchnie a już czułem rybę na kiju. Szybkie zejście na kolana, kij maksymalnie w dół aby linka nie zaczepiła o gałęzie i po chwili pstrąg był w podbieraku. Nawet za bardzo walczyć mu się nie chciało taki był gruby i nażarty. Pierwszy raz widziałem pstrąga z takim ogromnym brzuchem, jak na swoje 39 cm wyglądał jak by połkną puszkę piwa 0,5 l. Głowa i grzbiet takie wąskie normalne a na dole mega brzuch. Idąc z powrotem do samochodu Janusz zaciął koło mostku powyżej stawów pstrąga takie dobre pół metra. Niestety na tyle cwanego że stojąc na brzegu widzieliśmy jak ustawił się miedzy gęsto powbijanymi palikami starego mostku (dlatego mogliśmy zmierzyć ile mniej więcej miał), tylko energicznie potrząsał głowa usiłując pozbyć się muchy. Nie dało się go ruszyć ani w te ani w te. Podpłynął na napiętej żyłce kilkanaście cm, przejechał głowa o jakiś palik i było po rybie. Wracając spotkaliśmy po drodze jeszcze 3 kolegów którzy tez połowili jak jeszcze nigdy w życiu. Wszystkim pięknie żarło. Spotkaliśmy też Piotrka Zieleniaka, chyba najlepszego muszkarza lubelszczyzny. Pogratulowaliśmy wspaniałego łowiska, ilości ryb i opieki jaką sprawują nad Bystrzycą. Pogadaliśmy chwile, Piotr zasugerował gdzie jeszcze warto jechać aby połowić. Piotr tego dnia wciągnął na sucha pstrąga ponad 50 cm i niezliczone ilości mniejszych pstrągów. Wieść o rójce jętki szybko się rozeszła. Rano gdy jechaliśmy nad rzeką nie było ani jednego auta a wracając naliczyliśmy kilkanaście samochodów i jeszcze więcej łowiących nad woda. Niestety głownie nad odcinkiem gdzie wolno zabierać ryby. Swoją droga to dopiero przy takiej rójce widać ile jest ryb w wodzie coś niesamowitego. I to ze duże ryby stoją obok siebie, po kilka w dołku i wcale sobie nie przeszkadzają. A przy takiej ilości pokarmu tracą na ostrożności i są łatwiejsze do złowienia. Początkowo byłem załamany gdy moje 2 jętki zostały zdewastowane ale podobnych rozmiarów i kolorów chrusty tez okazały się wspaniała przynętą. Ważne aby płynęła po powierzchni i przepływała nad głową. Podsumowanie. Teraz wiem że na pewno wrócę nad rzeki Lubelszczyzny, bo jest po co i nie mam na myśli tylko ryb ale i klimat, piękne stare młyny, rzeki meandrujące pomiędzy polami i doskonalenie technik podawania przynęt w ekstremalnym otoczeniu. Wiem tez ze kupie sobie wodoodporny aparat (aby w formie kilku fotek zobrazować te strony pisanych wypocin). Na pierwszej wyprawie na lubelskie rzeki nie miałem aparatu, podczas wyprawy nad Bystrzyce komórka padła mi po ok 1h łowienia i skończyło się na kilku fotkach – które załączam do tej przydługiej opowieści znad lubelskich rzek. @Gabriel
  7. Artykuł opublikowany 06-02-2013, autor: @mapet77 Czyż nie wspaniale było by mieć nieograniczony dostęp do naturalnej przynęty jaką niewątpliwie są "czerwone"? Też tak kiedyś pomyślałem i postanowiłem założyć własną hodowlę. Jak to zrobić? - pomyślałem że przeglądnę różne fora internetowe i poszukam sposobu, jednak odpowiedź na moje pytanie przyszła szybciej niż się spodziewałem. Któregoś dnia, po wędkowaniu w deszczową pogodę moje pudełko z czerwonymi (wtedy jeszcze kupowane przed każdą wyprawą w sklepie) zostało nieznacznie zalane wodą. Nie zwróciłem uwagi na ten mały szczegół i schowałem cały sprzęt do piwnicy. Po kilku dniach znowu pojawiłem się nad wodą i ku mojemu zdziwieniu w pudełku zauważyłem jakąś podejrzaną aktywność malutkich, białych żyjątek. Po wnikliwej analizie doszedłem do wniosku że to muszą być robaczki, tylko nie wiedziałem czy z wylęgu czy jakieś pieroństwo się rozprzestrzeniło po ostatniej deszczowej kąpieli. Aby to sprawdzić przesypałem zawartość małego pudełeczka do większego pojemnika (chyba po litrowych lodach czy czymś takim) i dosypałem odrobinę ziemi ogrodniczej, którą moja żona używa do kwiatów. Całość zwilżyłem kilkoma kroplami wody i zostawiłem w ciemnej piwnicy na kilka dni całkowicie o tym fakcie zapominając. Któregoś pięknego dnia moja druga połówka przyleciała z wielkim krzykiem , że nie mam mowy o tym abym w "jej" piwnicy hodował jakieś robactwo. Eureka! pomyślałem i zleciałem na dół najszybciej jak to było możliwe. Po otworzeniu pudełka okazało się że małe białe żyjątka przekształciły się w jedno-centymetrowej długości robaczki. Pod pretekstem zakupu ziemi do "jej" kwiatków wybrałem się do centrum ogrodniczego i zakupiłem 40l ziemi do kwiatów (bez żadnych dodatków) i w Praktikerze 20-sto litrowy pojemnik oraz żonie przepiękną łopatkę do wysadzania sadzonek Hodowlę zacząłem od wyścielenia dna pojemnika tekturą, którą tuż przed zasypaniem ziemią mocno zwilżyłem spryskiwaczem Następnie wsypałem 20l ziemi i przerzuciłem moją "małą hodowlę" do nowej lokalizacji czyli 20sto litrowego pojemnika i na zachętę dorzuciłem robaczkom około 100gr płatków owsianych (najtańszych) uprzednio sparzonych wrzątkiem i wystudzonych. Tak oto do dnia dzisiejszego jetem już posiadaczem dwóch dużych pojemników robaków i nie pamiętam dnia, w którym ostatnio kupowałem paczkę czerwonych w sklepie. Z cennych uwag to pamiętać należy aby nie "karmić" obierkami z ziemniaków i marchewki bo po jakimś czasie będziemy miec poletko uprawne a nie domową hodowlę czerwonych robaków. Powodzenia @Mapet77
  8. PSW

    HAKI BEZZADZIOROWE

    Artykuł opublikowany 05-06-2012, autor @ZDZISŁAW CZEKAŁA W tym artykule chciałbym Kolegom z forum przybliżyć zalety stosowania haków bez zadziora lub pozbawionych zadziora, zalety dla wędkarzy jak i dla ryb. Moja przygoda z hakami bez zadziora zaczęła się w 1995 roku od pierwszych w Polsce zawodów wędkarskich na których obowiązywał zakaz używania haków z zadziorami. Pamiętam ile było wokół tej decyzji zamieszania, ile było kontrowersyjnych komentarzy czy niejednoznacznych spekulacji. Dzisiaj po siedemnastu latach obowiązywania tego przepisu nikt sobie już nie wyobraża rozgrywania zawodów muchowych z użyciem haków z zadziorem mało tego na większości wód górskich obowiązuje już od kilku lat zakaz stosowania takich haków. Sam miałem w tym czasie wiele obaw i wątpliwości tym bardziej, że zanotowałem wiele spadów podczas treningów jak i podczas zawodów. Mimo to po zakończeniu imprezy dalsze stosowanie haków bez zadziorów wydało mi się rozsądne, po przeanalizowaniu samych zawodów stwierdziłem, że to nie wina haczyków, a braki w technice holu i tak już od 1996 roku nieprzerwanie do dnia dzisiejszego stosuję haki bez zadziora. Podstawową zalet haków bez zadziora z punktu widzenia ryb są dużo mniejsze uszkodzenia (mniejsza rana) niż w przypadku haków z zadziorem i to zarówno podczas wbijania (zacięcia) jak i późniejszego uwalniania ryby z haka. Główną zaletą dla wędkarza jest skuteczniejsze zacięcie ryby i bezpieczniejszy hol, a są i inne bardziej praktyczne jak łatwość usunięcia wbitego haka w palec, czapkę, ubranie czy siatkę podbieraka. Wracając do ryb, zacięcia i holu przedstawię przykłady świadczące o zaletach haków bez zadziora i ich wyższością w stosunku do z zadziorem. Haki z zadziorem Przykład pierwszy przeanalizujemy na rybach mających twarde wręcz kostne pyski jak pstrąg, szczupak itd. Jeśli używamy haka z zadziorem to dość często zdarza się, że zatniemy rybę zbyt delikatnie bo za duży dystans, za wysoko uniesiona wędka, spóźniona reakcja, delikatne branie itp. hak wbije się tylko do zadziora co w konsekwencji, w większości przypadków, kończy się odpadnięciem ryby gdyż hol na końcu grota nie może być i nie będzie skuteczny. W przypadku haka bez zadziora o wiele częściej wbijemy grot do kolanka nawet w twardą pokrywę kostną, a w przypadku gdy zacięcie będzie zbyt delikatne to i tak, jeśli ryba nie odpadnie w pierwszych sekundach, jest realna szansa, że grot wbije się głębiej pod ciężarem uciekającej ryby. Jaki w tym miejscu wniosek się nasuwa? Holując poprawnie rybę więcej wyholujemy ryb stosując haki bez zadziora gdyż częściej będziemy holować ryby na "kolanku" haka. Haki bezzadziorowe Przykład drugi będzie dotyczył ryb o pyskach delikatnych wręcz kruchych szczególnie narażonych na uszkodzenia takich, ryb jak lipień lub okoń. Tu posłużę się doświadczeniem z użyciem gumy z dętki rowerowej. Weźmy kawałek gumy i wytnijmy równy okrągły otwór jakimś przyrządem do wycinania otworów i spróbujmy rozerwać gumę. Sądzę, że się nie uda bo dętka jest zbyt mocno. Teraz weźmy żyletkę i natnijmy lekko brzeg otworu guma rozrywa się prawie bez użycia siły. Jak widać na przykładzie wbijając hak bez zadziora wykonujemy w skórze ryby równy otwór, a tak naprawdę tylko ją nakłuwamy co powoduje, że skóra się nie rozrywa. Inaczej jest w przypadku haka z zadziorem gdyż zadzior działa praktycznie jak âżyletkaâ którą nacinamy skórę i podczas holu ta często się rozrywa, więc zdarza się, że taka ryba odpada lub uwolniona odpływa z wielką paskudną raną. Przykład trzeci dotyczy ryb takich jak brzana, karp, sum itp. mających mięsiste często również twardawe pyski. W tym przypadku generalnie nie ma większego problemu (z małymi wyjątkami) z prawidłowym zacięciem hakiem z zadziorem schody zaczynają się w momencie wyciągania takiego haka uszkodzenia w miejscu wbicia są duże, a rana dużo większa tak jak możliwość jej zakażenia, destrukcja jest dużo większa niż w przypadku haka bez zadziora z którego uwalnia się ryby bezproblemowo bez prawie niewidocznych uszkodzeń i ewentualne negatywne następstwa są dużo mniejsze. Od momentu jak zacząłem używać haków bez zadziora poprawiła mi się skuteczność holu. Wynika to z dwóch powodów po pierwsze częściej holuję rybę na kolanku haka, po drugi poprawiłem zdecydowanie technikę holu robię to dużo bardziej starannie. Używanie haków bez zadziora przeniosłem na inne metody w tym na spinning i nie wyobrażam sobie łowienia ryb z użyciem haków z zadziorem. Zdzisław Czekała
  9. Artykuł opublikowany 02-06-2012, autor @ZDZISŁAW CZEKAŁA Łowienie na długą nimfę daje możliwość dotarcia do stanowisk pstrągów szczególnie wtedy gdy warunki nie pozwalają na dotarcie do nich na krótki dystans sprawdza się w czasie gdy pstrągi nie reagują na inne przynęty jak streamery, suche czy też mokre muchy jest wtedy duża szansa, że żerują na larwach czy innych organizmach wodnych dryftujących z wodą. Ja łowię na długą nimfę jeszcze z innego powodu nie lubię łowić na krótką co nie znaczy, że czasem nie łowię ale zawsze jak mam wybór decyzja jest jedna. Do techniki dalekiej nimfy stosuję dziesięcio-stopową wędkę w szóstej klasie i pływającą linkę typu WF, jednolity przypon z żyłki zero dwadzieścia setnych milimetra długości trzech i pół do czterech metrów. Nimfy przywiązuję tak aby na kierunkowej znalazła się cięższa, a na skoczku (logiczne) lżejsza nimfa. Długą nimfą łowię na kilka sposobów: sposób pierwszy z przemieszczaniem się w górę rzeki polega na podaniu przynęty w górę na jak dłuższej lince pod lekkim kątem tak aby sznur nie spływał w równej linii z nimfami i sprowadzam na siebie jednocześnie wybierając linkę aby mieć ciągły kontakt z przynętami. Zatrzymanie lub wręcz „wjazd” linki sygnalizuje branie na które należy zareagować zacięciem poprzez poniesienie wędki w górę ale nie pionowo na siebie tylko pod lekkim kątem w bok. Sposób drugi stosuję schodząc w dół rzeki w tym przypadku podaję nimfy w poprzek nurtu pod brzeg lub w pobliże domniemanego stanowiska pstrąga, po wykonaniu rzutu natychmiast nad rzucam linkę tworząc „żagielek”, a szczytówkę wędki ustawiam lekko w górę rzeki około metra nad lustrem wody. Taki sposób podania nimf pozwala mi w pierwszej fazie spływania zestawu utopić nimfy, uzyskuję to przesuwając szczytówkę w dół z prędkością spływającej linki. W momencie jak szczytówka znajdzie się lekko poniżej mojego stanowiska zaczynam lekko przytrzymywać linkę, powodując „wychodzenie” przynęt ku powierzchni. Wychodzące nimfy powinny prowokować i prowokują ryby do ataku. Część brań jak zatrzymanie czy odjazd linki w bok są widoczne na końcówce pływającej linki, część wręcz odczuwalne na wędce jako lekkie lub mocne szarpnięcie albo tępe przytrzymanie. W zależności w którym momencie nastąpi branie należy zaciąć albo po wodzie, albo klasycznie na siebie. Sposób trzeci to po trochu połączenie dwóch pierwszych sposobów z kilkoma małymi zmianami. Nimfy podaję w górę tak jak w sposobie pierwszym ale maksymalnie pod kątem czterdziestu pięciu stopni po czym wybieram powoli nadmiar linki aby utrzymać kontakt z przynętami i pozwolić im się utopić. W momencie zatrzymania się linki tak jak w sposobie pierwszy zacinam. W drugiej fazie po spłynięciu przynęt na moją wysokość przekładam wędkę w górę rzeki tworząc w ten sposób „żagielek” i lekko przytrzymując linkę pozwalam nimfą wypłynąć pod powierzchnię, każde zatrzymanie, szarpnięcie, puknięcie zdecydowanie zacinam jak w sposobie drugim. Sposób czwarty i najprostszy przypominający trochę łowienie na mokrą muchę polega na podaniu nimf lekko w dół rzeki i przytrzymaniu ich tak aby spływały na naprężonej lince skośnie w poprzek nurtu. Dla uatrakcyjnienia przynęt można lekko podciągać i popuszczać linkę. W zależności od poławianych ryb do metody długiej nimfy stosuję żyłkę w grubości min. 0,16 mm do 0,22 mm, a w przypadku łowienie głowacicy 0,30 mm. Zdzisław Czekała
  10. PSW

    ZASIADKA W TRZCIANIE

    Artykuł opublikowany 29-05-2012, autor: @rapala Tegoroczny sezon karpiowy uważam wreszcie za otwarty. Może nie od razu kilka dni nad wodą ,jakby się chciało ale kilkadziesiąt godzin, spędzonych na łowisku w Trzcianie, powinno na początek wystarczyć. Grunt to, że karpie nie marudziły a kompani z którymi miałem zaszczyt spędzenia czasu, to ludzie,dla których wędkarstwo to Pasja , pisana przez duże "P". Piątek rano. Szybkie spakowanie sprzętu, "krótkie" półtorej godziny potrzebne na przebycie 80km (wszak to nasza drogowa, rozkopana rzeczywistość) i ok. ósmej rano melduję się na miejscu.Tutaj już czekają @Lenox, @Siwy oraz Łukasz - właściciel łowiska. Szybkie "rozlokowanie się", rozłożenie sprzętu, jeszcze tylko założenie kulek na włos i pierwszy zestaw ląduje w... zaczepie. Wszelkie sposoby uwolnienia zestawu nic nie przyniosły. Jak pech to pech nie ma rady trzeba rwać. Jedyna myśl jaka przeszła mi wtedy po głowie to taka, że "Jaki pierwszy dzień taki cały sezon" - dobrze, że zapas materiałów przyponowych i haków mam na kilka lat. Nigdy nie byłem człowiekiem przesądnym ale jak tu nie wierzyć w powiedzenie, że "Nieszczęścia chodzą parami", skoro w kilka minut po zmontowaniu nowego zestawu, podczas zakładania kulki... łamię igłę. Zawsze w pudełku mam ich kilka, tak na wszelki wypadek, niestety ta, którą złamałem, okazuje się być ...ostatnią. Dobrze że @Lenox poratował mnie swoją. Niby mała rzecz i nie pozorna ale jakby tak dobrze się zastanowić, to gdyby człowiek był sam na odległym łowisku i złamał ostatnią igłę... masakra, lepiej nie myśleć. Aby moja teoria "pecha" nie była bezpodstawna, to jeszcze przy kolejnym zacięciu brania, pęka... plastikowe ramię swingera. Nie można również zapomnieć o kilku ciężarkach, dziwnym trafem, wypinających się z dużą łatwością z klipsa. Dokładając do tego złamaną gumową końcówkę widełek mamy pełny obraz, pierwszych kilkudziesięciu godzin spędzonych nad wodą. Jutro wizyta w sklepie i uzupełnienie strat, oczywiście z lekkim zapasem. Ale dość biadolenia. Może kilka słów o samym łowisku. Jak już wiadomo jest to łowisko prywatne z dość dużą populacją karpi i amurów ale również ze sporymi okazami szczupaków i okoni. Również pokaźnych rozmiarów jaź czy lin, może stać się amatorem naszej przynęty. Łowisko jest dopiero w fazie "rozwijania się" więc na jakąś bogatą "infrastrukturę logistyczną" nie ma co liczyć ale jest czyściutko i spokojnie a złowione ryby na pewno to wynagrodzą. Oczywiście na łowisku obowiązuje całkowity zakaz zabierania złowionych ryb na co właściciel, kładzie szczególny nacisk. I bardzo dobrze. Patrząc na fatalny stan łowisk, zarządzanych przez PZW a później łowiąc na łowiskach komercyjnych, ma się nieodparte odczucie, jakby się łowiło w innym państwie. Taka nasza Polska rzeczywistość. Tego typu łowiska polecam szczególnie tym, którzy chcą zacząć przygodę z wędkarstwem oraz tym, którzy już wędkują ale chcieli by poznać "smak" holu, dużego karpia czy amura. To również dobra propozycja do rodzinnego wędkowania w naprawdę przepięknej okolicy. Przełęcz Dukielska, bliskość Dukli, rzeki Jasiołki, otaczające łowisko lasy to tylko kilka atrakcji na jakie możemy liczyć odwiedzając tamte okolice. Gdyby komuś znudziło się łowienie stacjonarne, zawsze ma do dyspozycji pobliską Jasiołkę. @Lenox stwierdził, że okres świetności tej rzeczki już minął ale jeszcze przy odrobinie wędkarskiego szczęścia, można "coś wydłubać". Amatorzy grzybobrania również znajdą swoje "miejsca" w otaczających lasach. Podczas sezonowych 'wysypów", można liczyć na pokaźne zbiory. Więcej informacji odnośnie samego łowiska już w najbliższym czasie, zamieści Łukasz (właściciel łowiska), który pewnie już niedługo, dołączy do naszej wirtualnej społeczności. Na koniec chciałbym podziękować właścicielowi łowiska za udostępnienie go, @Lenoxowi i @Siwemu za wspaniałe towarzystwo oraz... karpiom, że nie tak prosto dały się łowić, co jest tylko motywujące do ciągłego pogłębiania wiedzy o łowieniu tych ryb. Odnośnie ustaleń co do zorganizowania większego spotkania to jakieś wiążące decyzje nie zapadły. Jedyne co udało się ustalić to, to że takie spotkanie koniecznie trzeba zorganizować. Na naszym portalu jest kilku (nastu) ludzi, dla których łowienie karpi to ich pasja a od tego już niedaleka droga do wspólnego spędzenia kilku dni. Pozostaje wytypowanie łowiska i wyznaczenie daty spotkania, tym bardziej że będzie temu sprzyjał, nadchodzący okres wakacyjny. A więc koledzy wędkarze ,wszelkie propozycje mile widziane.... @rapala
  11. Artykuł opublikowany 25-03-2012, autor: @ZDZISŁAW CZEKAŁA Największym błędem popełnianym przez wędkarzy przy łowieniu pstrągów jest SCHEMATYCZNOŚĆ. Aby z powodzeniem łowić te piękne i waleczne ryby musimy sobie uświadomić kilka czynników dość istotnych z naszego wędkarskiego punktu widzenia (czytaj łowienia). Po pierwsze bardzo ważny jest okres połowów czyli PORA ROKU – zima, wiosna, lato, jesień z wiadomych powodów odpada. Każda z tych pór roku charakteryzuje się określonymi warunkami połowu (choć są one bardzo płynne) to jest poziomem wody w rzece, jej temperaturą, zmętnieniem, dostępnością pokarmu. Po drugie sama RZEKA (rzeczka) czyli ilość i różnorodność dostępnych w niej kryjówek jej topografia dna (dołki, płanie, bystrzyny, przekosy, naturalne tamki, półtamki itp), a więc potencjalne stanowiska pstrąga. W tym miejscu warto wspomnieć o nauczeniu się „czytania wody”, nauczenia się interpretowania informacji przekazywanych nam przez rzekę. Jak to zrobić chyba tylko doświadczalnie podejść i sprawdzić dlaczego woda zachowuje się tak, a nie inaczej, dlaczego nagle spokojny nurt przyśpiesza mimo że brak widocznego spadku, dlaczego na gładkiej wodzie utworzył się „warkocz”, co się dzieje za tamką przez którą przelewa się woda, a co za półtamką, którą obmywa nurt rzeki czy potoku takich zagadek jest wiele w rzece warto je lub ich większą część rozszyfrować i zapamiętać. Po trzecie POKARM, wiedza "co zjada pstrąg" czym pstrąg się odżywia jest bardzo istotna dla wędkarza pozwala mu na odpowiedni dobór przynęty i sposób jej prowadzenia. Z jednej strony ogólna odpowiedź na pytanie co zjada pstrąg jest prosta – naturalne organizmu żywe dostępne w danej rzece, z drugiej, bardziej szczegółowej, odpowiedź na to pytanie nie jest już taka prosta gdyż w menu pstrąga spotykamy ryby, larwy, poczwarki i dorosłe owadów żyjących w wodzie jaki i w jej pobliżu, skorupiaki, żaby, kijanki nawet dżdżownice, a dodając do tego fakt, że część z pokarmu jest dostępna okresowo wcale nie ułatwia nam doboru przynęty. Jak widać z powyższego zestawiana pokarm możemy podzielić na dwie grupy – żyjące na stałe w rzece (ryby i skorupiaki jeśli występują) i okresowo dostępne (owady, żaby, dżdżownice). W danej chwili pstrągi zjadają to co jest najbardziej i najłatwiej dostępne, w tym miejscu istotna informacja nigdy ale to nigdy nie jest to jeden rodzaj pokarmu, ale jest ich kilka z dominującym na czele listy. Po czwarte STANOWISKO jakie zajmuje pstrąg w rzece w danym czasie (zima, wiosna, lato) i tu przyda się powyższa wiedza plus wyciąganie wniosków z obserwacji "swojej" wody bo na każdej rzeczce czy dużej rzece może być trochę inaczej choć można założyć pewien luźny schemat dopasowując go na łowisku. Zimę sobie odpuszczę bo po pierwsze ryby po jesiennym tarle jeszcze nie odbudowały masy i kondycji gdyż zimna woda (4-6 st.) spowalnia metabolizm, a co za tym idzie i trawienie, po drugie w czasie nawet niewielkich mrozów zbyt duża różnica temperatury wody i powietrza nie służąca osłabionym rybą jak je wyciągamy z ich środowiska (a wypinanie w wodzie używając kotwic raczej nie wchodzi w rachubę). Więc zaczynamy od WIOSNY w dolinach i na przedgórzu powoli budzi się do życia przyroda śnieg pozostał jeszcze tylko w górach, a w rzekach podniesiona mlecznozielona "pośniegowa" woda, której temperatura podniosła się do około 7-9 st. i przyśpieszyła przemianę materii zimno krwistych pstrągów. Stoją one teraz przeważnie w głębszych dołkach pod burtą brzegową lub na pograniczu szybkiej i spokojnej wody polując na małe rybki porwane przez nurt lekko wezbranej rzeki rozpoczynając okres odbudowywania masy ciała co następuje stosunkowa szybko. Jest to jeden z lepszych okresów połowu pstrąga na woblery, gumy i wcale nie małe blaszki (obrotowe i wahadłowe) okres gdy pstrąg potrafi zaatakować wszystko i to kilka razy pod rząd, okres praktycznie całodniowego żerowania. W zależności od warunków na łowisku przynętę można prowadzić z prądem i pod prąd ale zdecydowanie wolno z króciutkimi zatrzymaniami czasem lekko przyśpieszając, takie prowadzenie przynęty daje czas pstrągom na reakcję w nie do końca przeźroczystej wodzie. Późna WIOSNA, POCZĄTEK LATA to okres raczej niskiej i czystej wody poza okresami opadów, okres dużej dostępności owadów. W tym okresie pstrągi w zależności od pory dnia zajmują różne stanowiska – przeważnie rano ustawiają się na wlotach do głęboczków czasem nawet w prądach poprzedzających wolniejszą wodę (szczególnie pod koniec tego okresu) w czasie dnia szczególnie słonecznego cofają się do dołków aby na wieczór spłynąć na końcówkę dołka ustawiając się na przyśpieszeniu. Jest to czas gdy pstrąg staje się bardziej wybredny przynęty muszą być bardziej finezyjne, a w czasie rójki i żerowania kropka na owadach najlepiej "owado-podobne" w tym okresie tam gdzie występuje duża populacja jętki majowej może zdarzyć się okres kilku dni kiedy złowienie pstrąga na przynęty spinningowe będzie praktycznie niewykonalne. Najlepsze prowadzenie przynęty w tym okresie to sprowadzania jej na siebie w miarę w naturalnym spływie „owady” również w dół ale bardziej agresywnie woblerki i blaszki. Jest to okres z największym spektrum dostępnego pokarmu dla kropka, okres gdy musimy wykazać się największą kreatywnością i dostosować się do kaprysów ryby. LATO (lipiec połowa sierpnia) okres największych upałów i największego nagrzania wody, okres w którym często ciężko skusić szukającego zimniejszych partii wody pstrąga do ataku, w "zadrzewionych" rzeczkach szansa na pstrąga wczesnym rankiem i późnym wieczorem najlepiej w rejonie wypływających z lasu malutkich zimnych potoczków lub w rejonie zimnych źródlisk. W tym okresie na najlepsze wyniki możemy liczyć po kilkudniowych zimnych opadach, kiedy woda schładza się i natlenia rośnie aktywność pstrągów. Przynęty raczej małe i prowadzone bardzo spokojnie z i pod prąd jeśli woda jest lekko mętnawa można użyć większych przynęt i poprowadzić bardziej agresywnie. W drugiej połowie sierpnia przeważnie noce stają się coraz zimniejsze i temperatura wody zaczyna się obniżać, a aktywność pstrągów powoli wracać do norny. Jako, że pstrąg zaczyna żerować bardziej intensywnie przed okresem tarła znów mamy szansę połowić kilka godzin dziennie często cały dzień (w dni pochmurne). Choć w dalszym ciągu w rzekach nie powinno brakować owadów to przynęty zarówno klasyczne jaki i owado-podobne można prowadzić bardziej agresywnie niemniej nie powinniśmy przesadzać z ich wielkością najlepiej podobne do tych z lata. Oczywiście wszystko to jest płynne i zależy od rzeczywistej pogody, stanu wody, dostępności pokarmu itd. zdarzało się już, że bardzo „gorącą” wiosną ryby zachowywały się jak latem, a bardzo zimnym latem jak wczesną wiosną. Mam nadzieję, że informacje zawarte w powyższym artykule pomogą Kolegom w zrozumieniu pewnych ogólnych mechanizmów, mechanizmów, które zapewne ułatwią zlokalizowanie i złowienie pstrąga ale, które bezwzględnie należy zweryfikować na łowisku bo każde łowisko jest inne, każde rządzi się swoimi, choć podobnymi, to jednak różnorodnymi prawami. Zdzisław Czekała
  12. Artykuł opublikowany 16-01-2012, autor: @kroku Długo przymierzałem się do napisania tego artykułu. Zacznę od początku. Nie jeden raz oglądałem piękne Solińskie kleniska (nie z zapory). To istne torpedy, grubo ponad 50 cm, zawsze zastanawiałem się na co je przechytrzyć. Próbowałem na kule wodną. Metoda ta nie zdawała egzaminu gdyż uderzenie o wodę płoszyło wszystkie kluski. Czereśnia jako przynęta była dobra ale nie odpowiadało mi siedzenie na skale pomiędzy drzewami na dużej wysokości. Udało mi się złowić jedną sztukę - zanim zszedłem z drzewa i zająłem się holem reszta ryb uciekała. Później chodziłem po polach i zbierałem stonki z ziemniaków oraz koniki polne. Próbowałem różne patenty - rzucać samą żyłką z ciężarkiem oraz inne wynalazki jakie mi przychodziły do głowy. Po przekłuciu konika przynęta już się nie ruszała, ze stonką było podobnie. Nie miałem też patentu na to aby owad utrzymywał się na wodzie i nie tonął. Jeśli dobrze liczę to ok 1,5 roku zajęło mi dobranie się do ich ogonów. Pamiętam że po wielu próbach odpuściłem sobie Solińskie klenie bo nie miałem już pomysłów i zająłem się fly fishingiem. Po opanowaniu techniki rzutów i złowieniu pierwszych rybek, wkręciłem się w kręcenie muszek. Minął ponad rok, gdzieś w sieci zobaczyłem jak jakiś gość łowi na grashoppery (koniki polne) i żuczki. Podpatrzyłem wzory, załatwiłem sobie piankę do takich imitacji (z dziecięcych puzzli). Pokręciłem jakieś żuczki i inne wynalazki. Odpinam łódkę wypływam z zatoczki - podniecony jak cholera ale z drugiej strony nie wierzący w zainteresowanie ze strony kleni, podpływam pod miejsce gdzie bobry robiły sobie swoje stanowiska. Widzę przez polaroidy stadko kleni takich pod 30-35 cm. Macham macham - pac ! Przynęta opadła na wodę. Wszystkie klenie płyną do niej z szybkością torpedy, pierwszy otwiera pysk, cięcie - hol i jest na łódce. Robię mu zdjęcie, muszę mieć pamiątkę. I tak to się zaczęło. Następnym miejscem są skałki nie daleko mojego domu. Myślę - bankowe miejsce, drzewa zwisające nad wodę, przy brzegu uklejki jak i komary, czasem widać wielkie oczka. Nie myliłem się. Klenie były i to dużo większe. Ten pamiętny dzień zawsze będzie gościł w moim sercu. Napiszę troszkę o mojej taktyce. Podpływając pod potencjalne miejsce gdzie spodziewam się klenia, robię to bardzo cicho i macham na siedząco. Pozycja stojąca odstrasza klenie. Branie następuje od razu po opadnięciu przynęty na taflę wody. Czasem czekam kilka sekund. Podszarpywanie płoszy kompletnie klenie. Robię bardzo duże owady, gdyż selektywnie zbierają je większe klenie. Podczas testów z mniejszymi przynętami, kleniki zawsze wyprzedzały większe kluski. Zawsze, podczas zacięcia staram się trzymać wędkę miedzy nogami i odpłynąć kilka metrów łódką z miejsca brania żeby nie wypłoszyć stada, bardzo często to pomaga. Wtedy mogę się zająć spokojnie holem. Co do sprzętu używam wędziska dł.2,75 w klasie 5/6, kołowrotek musi mieć dla mnie tylko hamulec. Co do przyponu nie schodzę niżej niż 0.14, praktycznie zawsze łowię na 0.16. Zatrzymanie klenia żeby nie wszedł w krzaki na takim przyponie nie sprawia problemu. Długość przyponu równa się długości wędki, czasem krótszy jeśli jest fala i ciężko mi podać przynętę pod krzaki. Najpiękniejszym jest moment płynięcia ryby do przynęty, czasem widać tylko grzbiet a czasem sam wielki pysk otwierający się bardzo szeroko. Moment wchłonięcia przynęty do pyska klenia jest czymś nie do opisania. Często jak łowię na wakacjach, inni wędkarze patrzą się na mnie bardzo dziwnie, kiedyś się śmiali ale mnie to nie rusza. Kocham ten sport i na ten rok życzę sobie magiczne 55 cm Solińskiego kluskowego. @kroku
  13. Artykuł opublikowany 08-12-2011, autor: @ZDZISŁAW CZEKAŁA Wykonanie korkowej rękojeści do wędki muchowej (spinningowej) zaczynamy od wstępnego projektu, może być on w pamięci lub na papierze jak kto woli lub jak mu mu wyobraźnia pozwala. Mając ustalone szczegóły łącznie z wymiarami i kształtem rączki kompletujemy potrzebne elementy. W tym wypadku różne pierścienie korkogumy i kawałek wstępnie wyprofilowanej rękojeści korkowej. Po przygotowaniu mocnego i w miarę elastycznego kleju (ja używam Epidian-5) nanoszę go na poszczególne elementy i montuję je na specjalnej długiej śrubie po czym całość dokręcam mocno z czuciem tak aby solidnie docisnąć klejone elementy ale ich nie zmiażdżyć. Po kilkunastu godzinach (na drugi dzień) wszystkie elementy są solidnie i trwale sklejone. Teraz czas na obróbkę zaczynamy od wyfrezowania gniazda pod pierścień uchwytu kołowrotka. Montujemy rękojeść do tokarki i przy pomocy dłuta i odpowiedniego papieru ściernego (gradacja 120 240 800) nadajemy właściwy kształt rączce. Teraz czas na zlikwidowanie nielicznych ubytków jak to w korku do tego używam szpachli wykonanej własnoręcznie, a potrzebne do tego będą: bezbarwny lakier nitro, szpachla do drewna, pył korkowy i aceton. Przepis: lakier nitro mieszamy w proporcji 1:3 ze szpachlą do uzyskania jednorodnej masy do niej dodajemy dużą ilość pyłu korkowego i dokładnie mieszamy do uzyskania gęstej jednolitej masy teraz rozcieńczamy masę acetonem do konsystencji przypominającej rzadki jogurt (nie pitny). tak przygotowaną szpachlą korkową wypełniamy ubytki w rękojeści. Rękojeść po szpachlowaniu. Po dwudziestu minutach możemy przystąpić do ostatecznego wyczyszczenia rękojeści. Wyszlifowaną rękojeść warto pokryć cienką warstwą preparatu Cork Seal zabezpieczy on nam korek przed brudzeniem i wycieraniem się. Preparat nanosimy pędzelkiem lub kawałkiem bawełnianej szmatki. Po wyschnięciu i delikatnym przepolerowaniu rączki kawałkiem delikatnej irchy finalny wyrób prezentuje się tak. Inwencja i wyobraźnia dają nieskończoną ilość kombinacji tu podobna w desingu rękojeść wędki spinningowej i muchowej Miłej i twórczej zabawy. Zdzisław Czekała
  14. PSW

    DRAPIEŻNIK NA SPŁAWIK

    Artykuł opublikowany 20-10-2011, autor: @mapet77 Niby prosta metoda a jak człowiek potrafi ją skomplikować… Myślę, że każdy z nas zarzucając swój pierwszy zestaw z rybką (żywą lub martwą) jako przynętą użył właśnie tej metody. Jest to chyba najprostszy i najpowszechniej stosowany sposób aby przechytrzyć drapieżnika..wystarczy przejść się pierwszego maja nad brzegami zbiorników i zobaczyć bujające się na wodzie styropianowe „bomby” wielkości piłki tenisowej. W zasadzie zestawy te są niemalże bezobsługowe, tzn.: nie trzeba się za bardzo nad nimi skupiać, gdyż i tak po zniknięciu spławika mamy czas na zacięcie… No właśnie czas zacięcia-chyba najbardziej niewiadoma w całym tym szczupakowaniu. I nie ważne czy z gruntu czy na spławik-nigdy nie mamy pewności, że biorąca ryba się zatnie. Co do bezobsługowości zestawu spławikowego to nie do końca musi tak być. Okazuje się, że możemy tak modyfikować nasze zastawy, aby dać rybie możliwość napotkania i skonsumowania zastawionej przynęty. Wszystkie te unowocześnienia przedstawił mi znajomy Irlandczyk, właściciel sklepu wędkarskiego w Eniskillen, w Północnej Irlandii. Jeśli chodzi o wiedzę tego gościa to muszę przyznać, że nawet takie osobistości jak Mick Brown gościły u niego w sklepie na zakupach, tylko po to aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat połowu szczupaka w rzekach i jeziorach Irlandii Północnej. Ale wróćmy do tematu. Aby skutecznie łowić drapieżniki na spławik potrzebujemy odpowiedniego sprzętu, niekoniecznie z górnej półki, ale sprzętu takiego, którym możemy posłać zestaw na określoną odległość, wykonać skuteczne zacięcie i zakończyć walkę w możliwie jak najkrótszym czasie. Co do odległości skutecznej połowu drapieżnika na spławik to moim zdaniem można śmiało powiedzieć, że nie zarzucimy zestawu spławikowego bez ryzyka splątania na odległość większą niż 20m. Myślę, że do 10 metrów od brzegu to najlepsza bezpieczna odległość do poprawnej prezentacji przynęty. Wędzisko-jeśli chodzi o jego parametry to przede wszystkim odpowiednia długość. Minimum niezbędnym do połowu z brzegu jest 3,6m; jeśli chodzi o łódkę preferowane są krótsze kije np.: spinningi stosowane do połowu dorszy z kutra 3 metrowe, gdyż taką wędką łatwiej operować w momencie wejścia zdobyczy pod łódkę. Może to być dobrej klasy wędka teleskopowa, najważniejsze aby miała dobrze osadzone, wytrzymałe przelotki, ciężar wyrzutu 80-100 gram, wyposażona w odpowiednio mocny uchwyt pod kołowrotek, lub dwu- ewentualnie trzyskładowe wędzisko karpiowe o krzywej ugięcia 2,5 do 3 lbs, wyposażone w dwustopkowe przelotki o progresywnej lub niemal parabolicznej akcji niezbędnej do łatwiejszego wyrzutu zestawu, ewentualnie ciężki fedder około 120-150 gram. Dlaczego tak topornie zapytają niektórzy? A no dlatego, aby możliwie jak najbardziej skrócić czas holu większego szczupaka, który po zaciekłej walce, podczas wypuszczania, może nie mieć sił na prawidłowe ustawienie się w wodzie, co może doprowadzić do jego śmierci. W tej materii nie uznaję kompromisu i wyposażyłem się w typowe wędziska dedykowane drapieżnikom: jedna wędka to paraboliczna 12-sto stopówka (12feet=3,66m), dwuczęściowa o krzywej ugięcia 3lbs, którą stosuję do lekkiego gruntu przy brzegu, lub na spławik. Druga wędka to również 12-sto stopówka, dwuczęściowa o krzywej 3,5lbs którą stosuję do zadań specjalnych, czyli wszędzie tam, gdzie istnieje możliwość ucieczki zaciętej zdobyczy w karcze i trzeba mocno sparować jej ucieczkę. Jeśli mamy możliwość zakupu średniej klasy karpiówki to naprawdę warto zainwestować kasę i mieć dwa kije do połowu różnych ryb: karpiowatych i drapieżników. Kołowrotek-temat rzeka. Rynek oferuje nam różne udogodnienia: podwójna korbka, stopy tytanu, ultralekki kabłąk itp. Pamiętajmy o jednym, podczas łowienia na spławik nie trzymamy wędki w rękach, (chociaż w przypadku przepływanki musimy ją mieć w ręku) tylko większość czasu zestaw leży na podpórkach. Więc kołowrotek przede wszystkim musi być szybki (odpowiednie przełożenie), z niezawodnym hamulcem i blokadą biegu wstecznego co już jest standardem, niekoniecznie musi być lekki. Najważniejsze to musi zmieścić na szpuli minimum 100-150m plecionki bądź minimum 150m żyłki o odpowiedniej grubości. Jeśli chodzi o wolny bieg w kołowrotku to zdania są podzielone: są wędkarze, którzy preferują używanie tego mechanizmu bo tak jest wygodnie. Ja osobiście mocuję żyłkę w specjalnym klipsie przy wędzisku, jeśli nie mamy takiego to wystarczy mocno opinająca gumka recepturka, tuż nad kołowrotkiem, pod którą również wpinamy linkę, pamiętając o odpowiednim napięciu krótkiego odcinka pomiędzy szpulą a blankiem i koniecznie o otwarciu kabłąka! Podejmująca przynętę ryba wypina linkę z gumki/klipsa i wysnuwa swobodnie niczego nie podejrzewając. Linka-czyli co na szpuli? Ten wybór zostawiam do rozważenia Wam drodzy koledzy, gdyż każdy z nas wie, jaką zasobnością portfela dysponuje. Jednak najważniejszy parametr jakim powinna się cechować linka to duża wytrzymałość! Nic mnie tak nie wkurza, jak wyczepianie starych zestawów z pysków ryb, które się komuś poprzednio urwały. Jak widzę te żyłki o grubości zero, zero prawie nic (0.20 może 0.25) to się cały trzęsę w środku i chodzi mi jedna myśl po głowie: a mianowicie co by było gdyby ryba połknęła głębiej przynętę i zerwała taki „chudy” zestaw i odpłynęła skazana na powolną śmierć? Apeluję do niektórych aby wybierać się z żyłką minimum 0.30mm lub plecionką o wytrzymałości poniżej 30lbs, czyli około 14kg!!! Ryba pod wodą prędzej zobaczy takie elementy zestawu jak ciężarek, olbrzymi krętlik od stalki, stalkę potężną kotwicę niż różnicę w grubości 0.20mm a 0.30 czy 0.35mm. I później nad wodą powstają legendy o gigantycznym szczupaku który urwał nam zestaw po wyczerpującej walce. Jeśli zestawy nasze będą wyglądały tak jak do tej pory, to takim legendom nie będzie końca… oczywiście można wyholować rybę na takim zestawie ale zajmie nam to dużo więcej czasu niż na zestawie dedykowanym danemu gatunkowi. Dobra linka na drapieżnika nie powinna mieć zbyt dużej rozciągliwości. Najlepiej jeśli mamy dostęp do danych procentowych tego parametru, wówczas możemy sobie obliczyć jak rozciągnie się nasza linka. Jeśli tych danych nie mamy to łatwo możemy sami eksperymentalnie wyznaczyć ten parametr. Wystarczy tylko rozwinąć metrowy odcinek żyłki w sklepie, przyłożyć do niego miarkę i zmierzyć o ile centymetrów rozciągnie się nasza linka. Później tylko pomnożyć otrzymany wynik przez ilość metrów wynikającą z odległości na jakiej będziemy poławiać i będziemy mieć pojęcie o ile wydłuży się nasz zakres wymachu kijem za siebie w celu zacięcia biorącej ryby. Kolorystyka nie ma tu chyba większego znaczenia, chociaż linki fluo mają tę przewagę, że widzimy w którym kierunku ucieka nasza podejmująca przynętę zdobycz. Przypon-jaki materiał i jakiej długości? Są to chyba najczęściej zadawane pytania w sklepie wędkarskim podczas zakupów. Rynek oferuje nam wiele długości, w różnej kolorystyce otuliny z różnymi agrafkami itp. Ja osobiście nie używam już kupowanych przyponów tylko robię własne z materiałów ogólno dostępnych w sklepach internetowych. Zdecydowałem się na taki sposób, gdyż firmowe „stalki” charakteryzują się zbyt dużymi agrafkami, które przeszkadzają w nawleczeniu martwej rybki na zestaw. W przypadku stosowania żywej rybki nie ma to znaczenia, gdyż zwykle „żywiec” przekłuwany jest pod płetwą grzbietową. Jeśli chodzi o przypony z fluorokarbonu lub kevlaru to stosuję je tylko w przypadku licznego występowania sandacza w wodzie. Sandacz jest rybą bardzo terytorialną i nie pozwoli sobie na pałętanie się po jego rewirach szczupakom, więc jeśli mam więcej niż jedno zostawione branie na rybkę z gruntu i widać na niej charakterystyczne ślady wilczych zębów sandacza to zmieniam przypon na fłuorokarbonowy. Chociaż i na odpowiednio gruby fluorokarbon wyciągniemy „kaczorka”, czego przykład miałem jednej nocki na Wisłoku, gdy przynętę dedykowaną sandaczowi wziął 86-cio centymetrowy szczupak, zacięty w sam kącik pyska tzw. nożyczki. Kotwiczka czy haczyk? Które skuteczniejsze? Nie wiem, jeśli chodzi o kotwiczki to stosuję tylko i wyłącznie OWNER ST36 BC X w rozmiarach 12, 10, 8 w zależności jakiej wielkości jest rybka przynętowa (taka sama zasada jak ogólnie w wędkarstwie spławikowym lub gruntowym) Dobra kotwiczka musi mieć krótki trzonek, mocny materiał z którego jest wykonana i bardzo ostre ostrza. Co do haczyków to tylko tyle można powiedzieć, że każdy karpiowy jest odpowiedni do tej metody, kuty, bardzo ostry w rozmiarze dopasowanym do przynęty. Kotwiczek używam w wodach, w których przewagę liczebną stanowią szczupaki, natomiast pojedyncze haki zakładam w miejscach „pachnących” sandaczem-z płynącą wodą, twardym dnem z dużą ilością podwodnych przeszkód. Jeśli chodzi o sposób zbrojenia martwych rybek przynętowych to uzależniam to od zestawu na jaki je zakładam. W przypadku pater noster zapinam rybkę na dwa sposoby: w płynącej wodzie wbijam haczyk od spodu pyszczka i wyprowadzam nad górną wargą, co pozwala przynęcie unosić się i falować w toni wody. Jeśli woda płynie wolno, lub stoi to przekłuwam rybce ogon, około jednego centymetra poniżej jego rozwidlenia, dodatkowo obwiązując haczyk cieniutką, elastyczną gumeczką (niestety nie spotkałem tego u nas w sklepach). Część sprzętową mamy omówioną, więc przejdę do swoich zestawów, które stosuję w różnych warunkach pogodowych i w zależności od ukształtowania linii brzegowej i struktury dna. Jeśli chodzi o najprostszy zestaw, znany każdemu wędkarzowi czyli spławik, ciężarek stalka, kotwiczka i przynęta to podobno najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze ale… STANDARDOWY ZESTAW SPŁAWIKOWY No właśnie, nie zawsze da się je zastosować. Przypuśćmy, że łowimy w bezwietrzny dzień, na zamkniętym zbiorniku i zarzucamy żywca nieopodal trzcin czy jakiejś podwodnej przeszkody. Wszystko jest dobrze, dopóki żywiec nie wejdzie w zaczepy lub zerwie się porywisty wiatr i spowoduje spływanie zestawu w miejsce, gdzie według nas nie spodziewamy się brań. Nic tak nie irytuje, jak ciągłe przerzucanie zestawu i narażanie go na splątanie. Aby tego uniknąć najprościej było by zarzucić zestaw gruntowy, ale jest jeden problem: zestaw ten charakteryzuje się tym, że spoczywa twardo na dnie i nie mamy możliwości penetrowania toni przynętą. Jest na to rozwiązanie: pater-noster, stara jak świat metoda połowu nie tylko drapieżnika ale również białej ryby. KLASYCZNY PATER NOSTER Podstawowym zadaniem tej metody jest prezentacja naszej przynęty na odpowiedniej głębokości, na którą mamy wpływ my sami, poprzez odpowiednio skracanie lub wydłużanie linki „kotwiczącej” nasz zestaw do dna. Nie trzeba być ichtiologiem, aby zauważyć, że oczy szczupaka umieszczone są powyżej jego szczęk, czyli patrzą w górę (i w tym miejscu nie rozumiem, jak szczupak podejmuje przynętę z dna) więc w tej przestrzeni należy umieścić przynętę, aby zwiększyć szansę zauważenia jej przez grasującego drapieżcę. Istnieją różne odmiany tej metody, pewnego rodzaju modyfikacje do których należą: pater noster z podwodnym spławikiem, stosowany w przypadku znacznej odległości od brzegu, na którą chcemy podać naszą przynętę, zazwyczaj żywą rybkę PATER NOSTER PODWODNY SPŁAWIK oraz pater noster z dwoma spławikami: jeden podwodny, drugi normalny. Zadaniem tego zestawu jest maksymalne naprężenie linki tak, aby przynęta, z reguły jest to żywa rybka zahaczona za pyszczek, mogła w miarę swobodnie (o ile o swobodzie w tym wypadku możemy mówić) poruszać się dookoła. Zestaw ten możemy posłać na znacznie większą odległość niż klasyczny pater noster, ale jak wiadomo: im więcej elementów dodatkowych tym większe ryzyko splątania. Aby skutecznie umieścić zestaw w wodzie należy odpowiednio dobrać jego składowe (o których mowa powyżej), aby podczas zarzucania nie poplątać wszystkiego, zanim wpadnie do wody. Ja staram się niemalże „włożyć” zestaw do wody, nieopodal brzegu, lekko powyżej stanowiska(na szkicu żółta kropka), najlepiej aby pod wodą znajdowały się jakieś podwodne przeszkody. No ale jak mamy zaciąć, podjąć walkę i szczęśliwie wyholować upragnioną zdobycz? Wystarczy zastosować solidnie zestawiony sprzęt, nic nie może nas zawieść i 99% sukcesu mamy w kieszeni. Ten 1% to fakt, że biorąca lub walcząca na wędce ryba wbije się w zaczep i pozbędzie się haczyka. No ale na to nie mamy wpływu, w która stronę uda się obiekt naszych westchnień i marzeń… Jeśli łowimy w miejscu niegłębokim, blisko od brzegu i na otwartym, niespecjalnie zakrzaczonym terenie (na szkicu czerwona kropka), to schodzę maksymalnie poniżej swojego stanowiska i rzucam zestaw na tyle daleko na ile mi pozwala mi jego konstrukcja. Następnie na otwartym kabłąku wycofuję się do podpórek, zamykam kabłąk naciągając linkę po czym otwieram kabłąk wpinając linkę w klips lub pod gumkę. W przypadku gdy zajmujemy stanowisko poniżej zakrętu rzeki, w miejscu o dużej głębokości, i większym uciągu to miejscówka moja znajduje się poniżej mojego stanowiska jednak w takiej odległości, która pozwoli mi na napięcie linki do tego stopnia, że ani centymetr nie spoczywa na powierzchni wody (na szkicu zielona kropka). Jeśli naszą miejscówką będzie leniwie płynąca rzeka o zróżnicowanym dnie (mulisto-, piaskowo- żwirowym), z niewielką ilością zalegających pod wodą zaczepów to staram się maksymalnie wydłużyć odcinek żyłki kotwiczącej zestaw do dna tak, aby nasza przynęta zawisła nad przeszkodą. Na wypadek, gdyby nasz niecelny rzut sprowadził zestaw centralnie w podwodne karcze to jako żyłki łączącej ciężarek z oczkiem potrójnego krętlika używam starej, osłabionej „dwudziestki” po to, aby w momencie zacięcia biorącej ryby zerwać ją i podjąć walkę z rybą. Pater noster możemy również używać w zbiornikach zamkniętych, w niedalekiej odległości od brzegu w celu uniemożliwienia przemieszczania się zestawu wraz z prądami powierzchniowymi wody oraz na wypadek silnie wiejącego wiatru „w twarz”. Który również mógłby znosić przynętę w mało atrakcyjne miejsce. Jak widzimy jest to metoda, która w całej swojej rozciągłości pozwala na stosowanie jej w niemal każdych warunkach: niezależnie od ukształtowania lini brzegowej, przy zmiennych warunkach pogodowych jak i różnym ukształtowaniu dna pozwoli na efektywne i komfortowe łowienie niemal cały sezon. Jednak i tak moja ulubioną i przynosząca największe dotychczas złowione drapieżniki jest martwa rybka z dna. Ale to już temat wyczerpany przez portalowego kolegę @Rapala, który opisał to w tym temacie Drapieżnik z gruntu. @mapet77
  15. Artykuł opublikowany 12-11-2011, autor @rapala W drugiej części "W pogoni za łukami" chciałbym podzielić się z Wami, własnymi doświadczeniami oraz osobistymi odczuciami jakie przez kilka lat zdobyłem mając możliwość posługiwania się echosondą. Może nie jest to zbyt długi okres czasu ale częste wędkowanie z pontonu oraz wielogodzinne obserwowanie ekranu sonaru, dało mi możliwość wyrobienia sobie, własnego zdania na temat interpretacji obrazu oraz praktycznej oceny tego urządzenia. Niektórzy z Was mogą mieć inne zdanie na temat opisów jakie będą zawarte w tym artykule. To dobrze. Dzięki dyskusji oraz możliwości wyrażania swojej opinii, wzbogacamy swoją wiedzę oraz zyskujemy potrzebne informacje do lepszego poznania tego urządzenia. Właściwa interpretacja obrazu jest bardzo ważna, ponieważ może w wymierny sposób przełożyć się na wyniki naszych wypraw wędkarskich. Dzięki doświadczeniu jakie z czasem zdobędziemy, będziemy mieli możliwość dokładniejszego interpretowania obrazu co w połączeniu z naszą wiedzą o zachowaniu się ryb, da nam możliwość (w zadowalającym stopniu) "rozróżniania" ich gatunków. Aby lepiej to zrozumieć, potrzebnych nam będzie kilka podstawowych informacji technicznych oraz bliższe poznanie funkcji GrayLine. Zdjęcia odczytu echosondy zamieszczone w tym artykule, zostały zrobione podczas wędkowania z pontonu na jednym z naszych zbiorników zaporowych. Na początek kilka teoretycznych wiadomości. Wszystkie opisy zawarte w poniższym tekście będą oparte o specyfikację echosondy Eagle Fish Mark 480, której jestem użytkownikiem. Wyżej wymieniony sonar posiada dwa tryby ustawień: AUTO oraz MANUALNY. Z oczywistych względów nas interesuje drugi tryb jej pracy. Dlaczego? Jest kilka powodów a do najważniejszych należą: -Możliwość obserwowania ryb, przedstawionych na ekranie jako łuki. -W miarę dokładna ocena wielkości wyświetlanych ryb. -Odpowiedni dobór ustawień do warunków panujących w wodzie. Jak powstaje łuk? Najprościej rzecz ujmując, odbywa się to w następujący sposób a proces ten można podzielić na trzy etapy. Pierwszy - wiązka wysłana z przetwornika rozchodzi się w wodzie przyjmując postać stożka. Kiedy nasza łódź znajduje się w ruchu i w jej zasięgu znajdzie się jakiś obiekt w tym wypadku ryba, następuje odbicie wiązki ultradźwiękowej, która powraca do przetwornika a na ekranie sonaru zaczyna pojawiać się zarys łuku. Siła wiązki powrotnej jest jeszcze dość słaba dla tego zarys łuku jest dość wąski. Drugi - z każdym momentem, kiedy łódź coraz bardziej zbliża się do ryby, sygnał odbity będzie coraz mocniejszy a tym samym łuk coraz szerszy. Jeżeli przetwornik naszego sonaru znajduje się nad obiektem (rybą) a co za tym idzie odległość do niego będzie najmniejsza, wtedy sygnał odbity będzie najmocniejszy. Łuk ryby będzie najszerszy a jego wypełnienie w zależności od wielkości ryby, jasno szare. Trzeci – analogicznie, kiedy nasza łódź będzie się oddalać, łuk widoczny na ekranie będzie coraz cieńszy. I tutaj jeszcze jedna ważna informacja a mianowicie trzeba pamiętać że: - Wielkość ryby pokazywanej na wyświetlaczu sonaru jest uzależniona od grubości łuku a nie jego długości. - Im łuk szerszy to ryba, która znajduje się w zasięgu wiązki jest większa. - Jeżeli na ekranie widnieją dwa łuki tej samej wielkości, jeden z jasnym wypełnieniem a drugi bez to sygnał z jasnym wypełnieniem jest silniejszy. Często nieznajomość tych podstawowych zasad prowadzi do mylnej interpretacji obrazu. A. Podwodna przeszkoda w tym wypadku prawdopodobnie karcz. B. Dwie ryby dobrze widoczne dzięki funkcji GrayLine Należy również nie zapominać o tym że nasza łódź znajduje się w ruchu i obiekty pokazywane na wyświetlaczu w jego środkowym punkcie w rzeczywistości będą znajdowały się już o kilka-kilkanaście metrów z tyłu. Jest to uzależnione od głębokości na jakiej wędkujemy a także wartości procentowej jaką mamy ustawioną w funkcji "Chart Speed" czyli inaczej, szybkości przesuwu obrazu na ekranie. Częstym pytaniem jakie zadają osoby, które od nie dawna mają do czynienia z echosondą jest: "Jaki obszar dna obejmuje swym stożkiem sonar?" Myślę że odpowiedź może być prosta i nie ma co aż tak dokładnie zagłębiać się w obliczenia. Jeżeli nasz sonar wysyła wiązkę w postaci stożka, której kąt wynosi 60° (kąt najczęściej wykorzystywany) to średnica podstawy będzie w przybliżeniu odpowiadała wysokości tego stożka czyli głębokości na jakiej wędkujemy. Dla przykładu: głębokość łowiska 10m - pokrycie dna przez wiązkę będzie kołem o średnicy ok.8-10m.Oczywiście są to czysto teoretyczne wyliczenia i odnoszą się do płaskiego dna. Jeżeli dno jest nachylone (np. stok podwodnej górki) obszar pokrycia będzie większy. Ci, którzy chcą uzyskać dokładne wyliczenia, muszą zagłębić się bardziej we wzory matematyczne. GrayLine (szara linia). Krótki opis tej jakże przydatnej funkcji, został zawarty w pierwszej części artykułu. Teraz czas na dokładniejsze jej przybliżenie oraz krótką ocenę możliwości jakie nam daje. Wyświetlacz echosondy Fish Mark 480, dzięki swojej rozdzielczości, daje nam możliwość odczytu tego co dzieje się pod wodą w 16-sto stopniowej skali szarości. Dzięki wykorzystaniu funkcji GrayLine, która dokładnie rysuje twarde dno, bez trudu możemy dostrzec ryby (słabsze echa widoczne przy samym dnie). Zakres ustawień tej funkcji wyrażony jest procentowo, dzięki czemu możemy w łatwy sposób wybrać jej wartość a tym samym uzyskać obraz jaki nas interesuje. Zależności są następujące: im większa wartość procentowa GrayLine, tym słabsze echa pokazywane są jako szare, ale tym więcej mocnych ech zaczernia ekran. Z kolei im niższa wartość procentowe GrayLine, tym więcej słabych ech nie jest w ogóle pokazywanych na ekranie, za to niektóre mocne echa nie są tak ciemne, a więc lepiej widoczne. Optymalnie poziom tej funkcji powinien być ustawiony na ok.60%, dzięki temu obraz jaki do nas dociera jest nam najłatwiej zinterpretować. Oczywiście nie zawsze. Są uwarunkowania takie jak np. słaba przejrzystość wody czy zakwit sinic, kiedy to zmiana ustawień tej funkcji wraz z odpowiednim doborem czułości sonaru, będą konieczne do uzyskania czytelnego obrazu. Jeżeli często wędkujemy na jednym zbiorniku, każdorazowa zmiana tych ustawień nie będzie potrzebna ale na pewno będzie konieczna niewielka korekta, kiedy wypłyniemy na mniej znaną nam wodę. Dzięki zastosowaniu w sonarach opisanej funkcji, mamy również możliwość dokładnej interpretacji takich ważnych elementów podwodnej "rzeczywistości" jak: struktura dna, występowanie podwodnych przeszkód, kamieni, karczy itp. czy ocenę z jaką roślinnością podwodną mamy do czynienia: miękką czy twardą. Jest to istotny element jaki możemy wykorzystać, poszukując interesujących nas gatunków ryb. Wiedza o życiu, przebywaniu oraz zachowaniu się poszczególnych jej przedstawicieli daje nam możliwość skutecznego wytypowania obszarów ich przebywania. Pozostaje nam tylko odpowiedni dobór metody, przynęty itp. oraz połączenie wszystkich tych elementów w całość a nasze szanse na efektywny połów wzrastają o kilkadziesiąt procent. Twarda podwodna górka o czym świadczą: szeroki ,szary pas,"podwójne" odbicie dna oraz silne sygnały na pasku bocznym. A. Obszar twardego dna. B. Dno średnio twarde z niewielką warstwą namułów. Większość z niezaprzeczalnych korzyści jakie oferuje nam funkcja GrayLine już wymieniłem. Oczywiście, samo jej posiadanie w echosondzie nie gwarantuje sukcesu. Należy również pamiętać że sonar może stać się naszymi "podwodnymi oczami" ale tylko w połączeniu z naszą wyobraźnią oraz z wcześniej zdobytą wiedzą i doświadczeniem. Kiedy przypomnimy sobie to co już wiemy o biologii i siedziskach różnych gatunków ryb, obraz na ekranie naszej echosondy będzie bardziej czytelny. Spławikowcy będą poszukiwali płaskich i w miarę twardych rejonów dna, graniczących z dołkami czy namułami. Znalezienie takich miejsc to szansa na spotkanie się z leszczami, linami czy karasiami. To także miejsca gdzie od czasu do czasu zaglądnie drapieżnik na szybki posiłek. Podwodne górki to miejsca dla spiningistów i karpiarzy gdzie na pewno znajdzie się kawałek twardego, piaszczystego czy kamienistego dna z kolonią racicznic, które są przysmakiem Cyprinusów. W zależności od pory roku, ostre spadki dna usłane zawadami oraz twarde podstawy górek to już domena drapieżników zaczynając od okoni, poprzez szczupaki a skończywszy na sandaczach. Stare, zalane koryto rzeki w zbiornikach zaporowych to "dzienne królestwo" suma. Dzięki wykorzystaniu echosondy znajdziemy je bez trudu. Zastosowanie odpowiedniej metody połowu do warunków panujących w łowisku, pozwoli na skuteczne spotkanie się z największym mieszkańcem, starego koryta rzeki. Myślę że jak najbardziej do całego tego opisu, pasuje popularne powiedzenie "Dla każdego coś dobrego". Jak interpretować obraz wyświetlany na ekranie? Pytanie na, które trudno udzielić jasnej odpowiedzi. Podstawy i główne założenia są proste i jednoznaczne, gorzej ze szczegółami. Większość ekranów w sonarach ze średniej półki, przekazuje nam obraz dwuwymiarowy. Niby proste – ryba, dno, krzak ale czy aby na pewno? W praktyce mamy tylko elektroniczną i na dodatek w dwuwymiarową siatkę , rzeczywistego, trójwymiarowego podwodnego środowiska. Nie dysponując sonarem 3D czy najnowszymi osiągnięciami techniki takimi jak szerokopasmowy HDS, musimy użyć do tego celu naszej wyobraźni i taką "mapę" łowiska sami sobie stworzyć. Najprościej rzecz ujmując postarajmy się o wyobrażenie sobie naszej miejscówki tak jakbyśmy kilkakrotnie na nią napływali z różnych kierunków. Nie jest to trudne. Dla tych, którzy dopiero zaczynają wykorzystywać sonar w wędkarstwie to dobra propozycja, od czego powinni zacząć naukę. Szybko zauważycie istotne elementy, których nie będziecie mieli możliwości ujrzenia po jednokrotnym napłynięciu na to samo miejsce. Z czasem, kiedy wybrane miejscówki będziecie częściej odwiedzać a tym samym lepiej je poznawać nie będzie to już potrzebne, ponieważ "trójwymiarowy obraz" dna na stałe zagości w Waszych głowach. Aby samemu się tego nauczyć, trzeba temu poświęcić sporo czasu. Właściwa interpretacja obrazu to setki godzin spędzonych na wodzie ze wzrokiem utkwionym w ekranie sonaru. Tak już jest i innej drogi nie ma. Czy aby na pewno? Oczywiście że nie. Idealnym wyjściem z tej sytuacji jest zaczęcie swojej przygody z echosondą pod "nadzorem" kolegi, który ma już pewne doświadczenie. Na pewno każdy z Was takiego kogoś znajdzie w swoim otoczeniu kto weźmie na pokład, pokaże i pomoże w pierwszym spotkaniu z ekranem sonaru. Doradzi jakie wprowadzić ustawienia i jak "czytać" echosondę oraz uchroni przed mylną interpretacją powstającego obrazu. Dużo wiedzy zaczerpniecie ze stron internetowych, portali wędkarskich oraz licznych opracowań na ten temat. Nie pomijajcie niczego i nie idźcie na łatwiznę! Każdy zasób informacji jaki w ten sposób zdobędziecie ,okaże się cenny. Przyjdzie w końcu czas że wypłyniecie sami a Wasze wyniki połowu, okażą się w jakimś stopniu, weryfikacją wiedzy jaką dysponujecie. Poniżej zamieściłem kilka zdjęć odczytu echosondy z bardziej interesujących miejscówek. Niestety na razie nie dysponuję ciekawszymi, ponieważ do tego artykułu wykorzystałem zdjęcia zrobione na jednym zbiorniku. Mając możliwość późniejszej edycji, postaram się je uzupełnić o kilka innych, ciekawszych oraz dokładny ich opis. Ryba leżąca na dnie. Prawdopodobnie niewielki sum. Pojedyncze linie odrywające się od dna to nic innego jak okonie atakujące drobnicę. Duża ławica ryb. Łuki a gatunki ryb. Jednym z częstych pytań, z jakim spotkamy się przy okazji prowadzenia dyskusji na temat echosondy jest : "Czy na ekranie echosondy można rozróżnić gatunki ryb?". Według mnie odpowiedź może być twierdząca ale... No właśnie "ale". Jest kilka czynników, które muszą być spełnione aby na zadane pytanie móc odpowiedzieć TAK. Po pierwsze. Doświadczenie oraz długi okres czasu, poświęcony użytkowaniu sonaru. Po drugie. Poprawne interpretowanie obiektów podwodnych takich jak: dno oraz jego struktura, roślinność czy zatopione , głazy, drzewa, krzaki itp. Po trzecie i najważniejsze. Duża wiedza na temat środowiska, przebywania oraz zachowań określonych gatunków ryb. Częstym błędem jaki popełniają ci, którzy pierwszy raz mają do czynienia z sonarem jest koncentrowanie swojej uwagi na poszukiwaniu "łuków" i sprowadzeniu na dalszy plan tego co te 'łuki" otacza. Dla tego głównym założeniem, którym powinniśmy się kierować aby móc w podstawowym stopniu ocenić z jakim gatunkiem ryb mamy do czynienia jest: "Nie szukajmy określonego ich gatunku ale środowiska w jakim występują". Sandacz. Pierwszym z elementów,które musimy wziąć pod uwagę poszukując sandaczy jest to czy... w danym zbiorniku sandacz występuje. W dalszej kolejności, kierując się własną wiedzą o tej rybie i środowisku w jakim lubi przebywać, skoncentrujmy się na szukaniu: twardego dna, karczowisk, głazowisk czy ostrych spadków podwodnych górek oraz wszystkich elementów dna za lub w których mógłby się ukryć oczekując na swoją ofiarę. Jak wiadomo sandacz jest rybą, która nie przepada za światłem a świadczą o tym jego opalizujące oczy. Zaczynając obławianie podwodnego stoku zalanego koryta czy górki na pierwsze rzuty wybierajmy strony nienasłonecznione. Jeżeli w takim miejscu na wyświetlaczu naszej echosondy zauważymy podwodną przeszkodę a do niej "przyklejony" pojedynczy łuk to z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy powiedzieć że jest to sandacz. Oczywiście nie jest to jednoznaczna interpretacja i nie można całkowicie na niej polegać. Dla tego nie szukajmy pojedynczego sandacza ale elementów podwodnego krajobrazu, rokującego duże szanse na spotkanie z mętnookim drapieżnikiem. Dobrym okresem na naukę jest jesień. Powolne koncentrowanie się ryb oraz mniejsze ich rozproszenie w zbiorniku, daje nam możliwość szybszego ich odnalezienia oraz dokładniejszą interpretację gatunku z jakim mamy do czynienia. Późnojesienne sandacze przebywają w niewielkich stadach, liczących po kilka osobników. Zajmują przydenne stanowiska z piaszczystą lub kamienistą strukturą dna. Są wtedy dobrze widoczne na ekranie echosondy jako kilka łuków w małej odległości od siebie. Te grubsze i dłuższe to duże osobniki, węższe i krótsze, osobniki mniejsze albo znajdujące się dalej od przetwornika. A dlaczego sandacze a nie szczupaki? Oczywiście stu procentowej pewności nie ma ale...szczupaki w odróżnieniu od sandaczy bardzo rzadko "stoją" przyklejone do samego dna a zazwyczaj w pewnej odległości od niego. Wiele razy miałem do czynienia z taką sytuacją. Po zatrzymaniu pontonu i oddaniu kilku rzutów następowało branie a jego efektem był złowiony sandacz. Sum, szczupak, okoń...pisać można by było wiele ale tą działkę pozostawię innym. Zdobywanie wiedzy jest równie ważnym elementem naszego hobby jak dzielenie się nią z innymi a więc ... Są także gatunki ryb, takie jak leszcz, krąp czy karp, których nie staram się interpretować choć o nich sporo wiem. Z perspektywy metody połowu jaką jest spining, również o nich nie należy zapominać. Często się zdarza że wykładnią sukcesu w łowieniu na spining jest znalezienie skupisk białorybu. Szczególnie późnojesienne duże ich ławice, przyciągają jak magnes, wszystkie drapieżniki. Skąd to wiem? Z setek godzin poświęconych wędkarstwu podlodowemu. Skuteczny sposób na duże okonie? Znalezienie ławicy drobnych ryb i podążanie za nią. Pewne jest na bank że w jej pobliżu, kręci się kilka dużych okoni, pilnujących swojej "zimowej stołówki". Wróć. Baaardzo dużych okoni. Na zakończenie ,krótka i osobista ocena echosondy Eagle Fish Mark 480 po kilkuletnim okresie jej użytkowania. Jest to na pewno, jedno z najlepszych urządzeń na naszym rynku w swojej klasie, bliźniaczy brat, jakże cenionego i chwalonego od lat modelu Lowrance x125. Stosunek jakości do ceny oceniam na bardzo dobry. Również parametry oraz funkcje jakimi dysponuje są na pięć z plusem. Brak polskiego menu nie jest problemem gdyż jest ono proste i nie nastręczające kłopotów a poruszanie się po nim intuicyjne. Proste opisy funkcji w języku angielskim są do opanowania dla każdego po kilkakrotnym użyciu. Rozdzielczość 480 x 480 pikseli jest wystarczająca i pozwala na dokładne interpretowanie warunków podwodnych z jakimi przyjdzie nam się spotkać podczas wędkowania. Również odporność na zmienne warunki atmosferyczne jest bardzo dobra. Echosonda była wykorzystywana podczas obfitych opadów deszczu a także do wędkowania podlodowgo, kiedy temperatura spadała znacznie poniżej zera. Od kilku lat działa bez zarzutów i jak dotąd nie miałem z nią żadnych problemów. Wielu z Was posiada i wykorzystuje sonar w wędkarstwie. Wiedzy i doświadczenia przybywa wprost proporcjonalnie do przepłyniętych kilometrów i wielu setek godzin spędzonych na łodzi. Nie można stworzyć jednej "złotej" reguły odnośnie dokładnego czytania tego z czym mamy do czynienia pod wodą. Echosonda jest bardzo pomocnym urządzeniem, daje nam nowe możliwości i...otwiera nam taflę zbiornika. Wiele błędów odnośnie interpretacji obrazu pewno sam popełniam i wiele ich sami popełnicie. Dla tego wszystko, nawet z pozoru mało istotne doświadczenie może dla nas okazać się ważne. Zachęcam do dyskusji i wyrażania swoich opinii a także dzielenia się doświadczeniami na temat wszystkiego co jest związane z wykorzystywaniem sonaru w naszym hobby. Myślę że nasze forum to dobre miejsce do tego celu. Wykonanie w miarę dokładnych zdjęć, które przedstawiają obraz na wyświetlaczu sonaru nie jest trudne. Późniejsza wspólna interpretacja oraz dyskusja, będzie jednym z ciekawszych wątków. Zasób wiedzy jaki dzięki temu zgromadzimy stanie się pomocny wszystkim tym, którzy chcą w przyszłości korzystać z tego urządzenia. Dzięki wykorzystaniu echosondy mamy możliwość wzbogacenia się o kolejną dawkę wiedzy na temat życia i zachowania się różnych gatunków ryb a także na obserwowanie zależności jakie temu towarzyszą. Każdorazowo, kiedy naciskamy przycisk POWER w naszym sonarze, dokładamy kolejny klocek do układanki jaką jest wędkarstwo. @rapala
  16. Artykuł opublikowany 27-08-2011, autor: @rapala SONAR - jest to angielski skrót trzech wyrazów Sound Navigation Ranging. Technologia ta została stworzona podczas II wojny światowej dla celów militarnych - śledzenia łodzi podwodnych. Polskim odpowiednikiem tej nazwy jest ECHOSONDA. ...Składa się z nadajnika, przetwornika, odbiornika oraz wyświetlacza. A oto jak echosonda lokalizuje dno albo rybę. Nadajnik emituje impuls elektryczny, który jest przetwarzany przez przetwornik w falę dźwiękową, która z kolei wysyłana jest w toń wody. Fala dźwiękowa uderza w obiekt i odbija się powracając do przetwornika, który z powrotem przekształca ją w impuls elektryczny. Odbiornik wzmacnia sygnał powrotny (echo) i wysyła go do wyświetlacza gdzie przedstawiany jest jako obraz... Tak w wielkim skrócie na samym początku tego artykułu można napisać o zasadzie działania Sonaru albo jak kto woli Echosondy. Opis został zaczerpnięty z instrukcji obsługi echosondy FishMark 480. Każdy kto podejmuje decyzję odnośnie zakupu echosondy, wcześniej czy później stanie przed dylematem wyboru określonego modelu. Na naszym rynku jest wiele firm produkujących różne modele tych urządzeń. Lowrance, Eagle, Humminbird czy Garmin to tylko niektóre z nich, oferujące nam swoje produkty. To czy będzie to sonar tej czy innej firmy nie ma znaczenia, ważne jest aby był to wybór przemyślany, oparty na doświadczeniach i opiniach ludzi, którzy mieli już do czynienia z tego typu urządzeniami. Wielogodzinne siedzenie przed ekranem komputera w poszukiwaniu wszelkich, dostępnych opinii na pewno nas nie ominie ale nie będzie to czas stracony. Już przez sam fakt szukania informacji na temat określonego modelu, nasz zasób wiedzy na temat tych urządzeń, zasady działania, możliwości wykorzystania itp., znacząco się powiększy co zaprocentuje trafnością podjętej decyzji. Eagle Fish Mark 480 Może tak pokrótce przedstawię kilka aspektów, którymi kierowałem się przy wyborze modelu echosondy. Możliwość wykorzystania. Przyjmując że swoje wędkowanie w całości poświęcam rzekom oraz zbiornikom śródlądowym, wszelkie modele dedykowane do wędkowania morskiego z góry mogłem odrzucić a także te, które w swojej specyfikacji mają możliwość na posługiwanie się mapami barometrycznymi. Mieszkam w rejonie polski w którym nie ma dużych zbiorników wodnych więc próżno szukać map z których miałbym możliwość korzystania. Także nie było istotne to czy echosonda ma wbudowany wewnętrzne urządzenie GPS, jakże teraz popularne, ponieważ posiadam model przenośny, który również wykorzystuję w wędkarstwie. W ten sposób wybór echosondy zawęziłem do modelów z średniej półki. Producent oraz model. Nie jest żadną tajemnicą że swój wybór opierałem na doświadczeniach oraz wiedzy kolegów z którymi miałem okazję wędkować. Wszelkie informacje zaczerpnięte z stron internetowych są bardzo pomocne ale na pewno nie zastąpią wiedzy praktycznej a także osobistych spostrzeżeń tych, którzy od pewnego czasu mają do czynienia z tymi urządzeniami. Walory użytkowe. Informacje na temat walorów użytkowych, bezawaryjności czy samej wytrzymałości echosondy są niezmiernie ważne. Urządzenia te bardzo często pracują w trudnych warunkach pogodowych narażone bezpośrednio na działanie takich czynników jak deszcz, promienie słoneczne czy niskie temperatury. W końcu wybór padł na echosondę firmy Eagle FishMark 480. Z perspektywy kilku lat użytkowania tego modelu muszę powiedzieć że dokonałem trafnego wyboru, który spełnia moje założenia i dalszy opis będę opierał o ten właśnie model. Od razu chcę zaznaczyć że nie jestem żadnym ekspertem odnośnie tych urządzeń, sam jestem użytkownikiem od ok. 4 lat ale z perspektywy tego czasu oraz setek godzin poświęconych na pływanie z echosondą, mogę chociaż w minimalnym stopniu przybliżyć, subiektywną ocenę użytkownika jakim sam jestem. Na początek kilka podstawowych, czysto technicznych informacji na temat tego urządzenia: Ekran - Wysoko kontrastowy o przekątnej 12,7mm Rozdzielczość- 480pixeli x 480pikseli,16 poziomów szarości Częstotliwość- 200kHz Moc sygnału- 1500 W peak-to-peak Przetwornik- Wąskoprofilowy Skimmer 60°, z wbudowanym czujnikiem temperatury Kilka najistotniejszych funkcji: ASP - zaawansowany system obróbki sygnału Grayline - twardość dna, opatentowany system oddzielający ryby od innych utworów dennych oraz samego dna FishTrack - nad symbolem ryby pojawia się głębokość, na jakiej się ona znajduje HyperScroll - funkcja stabilizująca obraz przy dużych prędkościach W zależności od modelu echosondy przyjdzie nam się zmierzyć z kilkudziesięcioma jej funkcjami. Jedne są bardzo potrzebne drugie mniej a jeszcze inne zupełnie zbyteczne. Może tak pokrótce przedstawię podstawowe dane techniczne oraz opis funkcji z jakich najczęściej będziemy korzystać. Ekran oraz rozdzielczość. Ważnym elementem jakim powinniśmy się kierować przy zakupie echosondy jest wielkość ekranu oraz jego rozdzielczość. To dzięki ekranowi możliwe jest przedstawienie sygnału elektrycznego oraz jego interpretacja w sposób dla nas zrozumiały (obraz). Im większa rozdzielczość ekranu tym więcej szczegółowych informacji jest w stanie do nas dotrzeć. Do tak istotnych należą: wielkość ryb, struktura oraz twardość dna, roślinność podwodna itp. Częstotliwość. Każda echosonda emituje w kierunku dna fale ultradźwiękowe wyrażane w kilohercach (kHz). Najczęściej stosowaną wartością emitowanego sygnału w większość obecnie produkowanych sonarów to 50kHz albo 200kHz lub obie do wyboru. Częstotliwość 50kHz daje możliwość penetrowania głębszych wód o szerszym kącie ale przy jednoczesnej utracie dokładności do rozpoznawania różnych obiektów. Wiązka o częstotliwości 200kHz daje nam możliwość lepszej interpretacji tego co dzieje się pod wodą na głębokościach mniejszych, sięgających kilkudziesięciu metrów. Dla tego ten zakres częstotliwości jest najczęściej wykorzystywany przez wędkarzy. Moc sygnału. Im większa moc (RMS) sygnału tym na większych głębokościach będzie mogła pracować nasza echosonda. Echosonda FishMark 480 posiada wewnętrzną pamięć ustawień, dzięki czemu podczas regularnych wyjazdów na jedno łowisko nie będziemy musieli wprowadzać za każdym razem tych samych danych. Mamy do wyboru dwa rodzaje ustawień czyli ustawienia fabryczne (zaprogramowane) oraz manualne (ręczne) z których najczęściej będziemy korzystać. Jak już pisałem z większości funkcji będziemy korzystać rzadko a raz zapisane pozostaną niezmienne ale są także ustawienia z których korzystamy bardzo często takie jak czułość, kontrast, zakres głębokości czy ZIN (powiększenie). Ręczne ustawienie niektórych wartości pozwolą nam na uzyskanie dokładniejszego obrazu tego co dzieje się pod wodą a także na pełne wykorzystanie możliwości jakie oferuje na nasza echosonda. Na początek zacznę o tego jakie wartości (nakładki) powinniśmy mieć wyświetlane na ekranie naszego sonaru. Do podstawowych należą: Głębokość, Temperatura Wody oraz Stopień naładowania akumulatora (opcjonalnie) i są nam w dużym stopniu pomocne podczas samego poszukiwania naszego łowiska. Następnie ustawiamy w jaki sposób na ekranie maja być wyświetlane ryby: czy w postaci ikon (opcjonalnie z podaną głębokością przebywania), czy też w postaci jakże niektórym znanych i pożądanych łuków. Następnie przechodzimy do ustawienia czułości naszej echosondy. I tą czynność powinniśmy w zasadzie, przeprowadzać każdorazowo kiedy usiądziemy już wygodnie na ławeczce naszej łodzi czy pontonu. Warunki z jakimi przyjdzie nam się spotkać na naszych łowiskach a w szczególności przejrzystość wody są w wielu przypadkach odmienne. Dochodzi do tego sam aspekt "zanieczyszczenia" wody, chociażby po obfitych opadach czy okresowym zakwicie glonów. Zrezygnujmy z ustawień "Auto" a samą czułość wiązki ustawiajmy ręcznie. W ten sposób będziemy mieli możliwość odpowiedniego dobrania parametrów odczytu i dostosowaniu ich do aktualnie panujących warunków. Funkcja Grayline (szara linia). Bardzo przydatna funkcja. Dzięki jej zastosowaniu mamy możliwość odczytu z dużą dozą prawdopodobieństwa z jaką strukturą dna mamy do czynienia oraz jego twardością. W skrócie można było by to określić w ten sposób: im szersza szara linia tym z twardszym podłożem mamy do czynienia. Twarde dno mocniej odbija sygnał,który w efekcie daje nam jasną "wstęgę" na ekranie naszego sonaru. Im dno będzie bardziej miękkie, tym samym, szara linia cieńsza albo zaobserwujemy całkowity jej brak. Sytuacja taka jest dobrze widoczna kiedy przepływamy na podwodną "górką". Wtedy z łatwością możemy zaobserwować jak zmienia się odczyt twardości dna na naszym wyświetlaczu echosondy. Wartość procentową tej funkcji możemy ustawić ręcznie i wybrać najbardziej korzystną w danych warunkach. Do bardzo pożytecznych funkcji w jakie została wyposażona echosonda FishMark 480 należą również Split Zoom Sonar Chart czyli dzielony ekran. Prawa połowa ekranu pokazuje sytuację jaka dzieje się pod wodą od powierzchni do dna. Lewa strona to obraz powiększony. W lewym dolnym rogu widnieje zakres powiększenia ZOOM. Z tego zakresu możemy również korzystać bez uruchamiania wyżej wymienionej funkcji, wystarczy nacisnąć przycisk ZIN (w normalnym trybie pracy sonaru) aby uzyskać powiększenie tego co nas interesuje w danej chwili. Nie sposób omówić w krótkim artykule wszystkich aspektów technicznych a także funkcji jakie daje nam do dyspozycji urządzenie jakim jest echosonda. Przedstawiłem tylko niewielką część tego z czym spotkamy się pierwszy raz włączając nasz sonar. Możliwości jakie daje nam dzisiejsza technika są nieograniczone. Ale kierując się wyborem echosondy nie popadajmy w skrajności. Nie kierujmy się maksymą że "Im droższe tym lepsze". Może i coś prawdy w tym jest tylko że do uprawiania naszego hobby jakim jest wędkarstwo a którym zajmujemy się amatorsko, maksyma ta będzie zbyteczna. Za każdą funkcję, którą można uznać za "bajer", na pewno przyjdzie nam zapłacić odpowiednią kwotę pieniędzy a z funkcji takich i tak prawdopodobnie nie będziemy korzystać podczas naszych połowów. Przy zakupie echosondy nie należy zapominać o dodatkowym wyposażeniu takim jak. uchwyt czujnika, pokrowiec czy akumulator. Są to dodatkowe koszty, które musimy uwzględnić, decydując się na zakup takiego urządzenia. Echosonda - urządzenie,które pozwala oczami naszej wyobraźni, przenieść się w podwodny świat łowisk w których wędkujemy. Daje nam możliwość zobaczenia ukształtowania dna badanego obszaru, ryb tam przebywających oraz zrozumieć zależności jakie między nimi a miejscami ich przebywania występują. Nie możemy zapominać o tym że jest to tylko jedno z wielu pomocnych urządzeń jakie wykorzystujemy i na pewno nie zwalnia nas z procesu myślenia. Umiejętności obserwowania warunków jakie panują w łowisku, odpowiedni dobór przynęty oraz techniki połowu a także nasze, zdobyte doświadczenie wędkarskie, pozwolą nam na pełne wykorzystanie tego urządzenia. Mam nadzieję że ta podstawowa garść informacji pozwoli Tym, którzy planują zakup echosondy na dokonanie właściwego wyboru, w pełni odpowiadającego ,preferowanej technice połowu. W drugiej części artykułu, postaram się przedstawić czysto praktyczne aspekty posługiwania się echosondą. A więc czas nad wodę.... cdn. @rapala
  17. PSW

    TRZY RZEKI - JEDNA RYBA

    Artykuł opublikowany 05-06-2011, autor: @Leszek Wisłok, Wisłoka i San to według mnie na Podkarpaciu najlepsze rzeki brzanowe. Na Wisłoku łowię najczęściej, a to z tego powodu, że mam go pod nosem. Kiedyś Wisłok słyną z ogromnych brzan. I było ich sporo. Niestety przyszły lata chude dla ryb i złowienie brzany na tej rzece było niemałym sukcesem. Teraz obserwuję odradzanie się brzany na Wisłoku, cierpliwi mogą połowić nawet piękne okazy. Wisłoka przewyższa Wisłok swoją urodą. Naprawdę jest piękna. A San….. No cóż San to San. W tej rzece można się zakochać. Rzeki te mają jedną wspólną cechę, a mianowicie rynny brzanowe. Niejednokrotnie są do siebie podobne, na Sanie niektóre są dłuższe i szersze. Ze względu na jego szerokość często znajdują się na środku rzeki, i takie lubię najbardziej. Można dojść do nich z obu stron. Na Wisłoku i Wisłoce rynny w zdecydowanej większości znajdują się przy brzegu. Jeżeli mam możliwość dojścia do takiej rynny, zawsze dochodzę od strony wody. Dlaczego? Ponieważ od strony brzegu jest przeważnie mały pas spokojniejszej płytszej wody. A tam stoją klenie. Zakładam malutkiego Sieka i rzucam prostopadle pod sam brzeg. Klenie biją w wobler natychmiast po wpadnięciu do wody. Są to zazwyczaj maluchy, ale jeżeli maluch nie weźmie to z pogranicza spokojniejszej wody i prądu walnie grubasek. Po sprawdzeniu czy klenie reagują prawidłowo zabieram się za brzany. Sposób najprostszy, co nie znaczy najgorszy polega na tym, że staję na początku rynny. Zakładam woblera z długim sterem, musi pracować przy dnie. Jednak najważniejszą cechą dobrego woblera brzanowego jest jego kurczowe trzymanie się nurtu, w żaden sposób nie może wypływać do powierzchni ani rzucać się na boki. Powinniśmy mieć problem wyrwać go z wody. Wszystkie te cechy spełniają invadery Dorado. Według mnie są to najlepsze wobki brzanowe. Rzucam w rynnę ile fabryka dała. Powolutku zwijam do siebie. Co 1 do 2 m robię przerwę, stawiam wobka w prądzie nawet na 1 minutę, i znów do siebie, i przerwa, i tak w kółko. Następny rzut urozmaicenie: stawiam wobka, przekładam wędzisko w prawo na maxa, napór wody na wobler powoduje jego przesuwanie się w prawo, stawiam wobka, przekładam wędzisko na maxa w lewo, wobler zygzakuje w lewo. Stawiam, podciągam zygzakuję, i tak można aż do skutku. To zygzakowanie ma swoją zaletę, obławiam szeroki pas rynny. Na takiego trzepoczącego, lub przepływającego wolno w bok obok pyska brzany ryba musi zareagować. Każdy twardy zaczep zacinam. Branie brzany przypomina twardy zaczep o kamień. I teraz zaczynają się harce. Ale to już musicie sami odczuć, niektóre odjazdy będziecie pamiętać do końca życia. Ja pamiętam taki jeden odjazd, przez całą szerokość Sanu. Wolno, ale zdecydowanie jakbym lokomotywę zaciął. Trzymałem się tylko kija i patrzyłem osłupiały jak żyłka ze szpuli ucieka. Opanowałem emocje i zwolniłem drag. Brak oporu, ryba stanęła, więc ja drag do poprzedniej pozycji i pompuję. Doholowałem do połowy Sanu, trwało to wieki, a ta bestia włączyła drugi bieg i znów znalazła się po drugiej stronie Sanu. I tam się spięła. Ludzie ile ja żyłki musiałem powrotem nawinąć. Kotwica rozgięta, kółko łącznikowe jakaś elipsa. Pewnie wolną kotwiczką zaczepiła o kamień i się uwolniła. Często tak się zdarza, że brzana szorując po dnie w czasie holu wolną kotwiczką zaczepi o kamień i w ten sposób się spina. Teraz zmodyfikujemy trochę sprzęt, aby dobrać się do brzan w bardzo głębokich miejscach, gdzie uciąg wody jest duży i ciężko małym woblerem, nawet tonącym sięgnąć dna. Sposób pracy woblerem jest identyczny jak wyżej. Użyjemy zestawu z trokiem bocznym. Zestaw montuję na potrójnym krętliku. Wobler, mała pływająca rapala wiążę na żyłce około 20-30cm o takiej samej wytrzymałości jak żyłka główna. Trok boczny o długości 10-15cm wiążę na żyłce o znacznie mniejszej wytrzymałości. Trok jest często narażony na zaczepy, więc stracimy tylko ciężarek. Uczulam żeby żyłka na bocznym troku była cieńsza. W trakcie holu, jeżeli ryba zaczepi ciężarkiem o zawadę musi łatwo go zerwać, a często tak się zdarza. Nie stosuję ciężarków kroplowych, ponieważ strasznie klinują się w kamieniach. Bardzo dobre są obciążenia w kształcie pałeczki zakończone stożkiem przy krętliku. Łatwo je samemu odlać. W ten sposób mały pływający woblerek możemy sprowadzić do dna, do strefy żerowania brzan. Powiecie, że zestaw taki musi się plątać. Owszem plącze się, ale jest na to rada. W ostatniej fazie lotu zestawu tuż przed wpadnięciem do wody kciukiem zatrzymuję żyłkę na szpuli, szarpnięcie powoduję, że wpadający do wody zestaw rzadziej się plącze. Jednak nie są to moje ulubione sposoby łowienia brzan. Należę do tych spinningistów, którzy na wyprawie muszą zaliczyć odpowiednią ilość rzutów i przewinąć dużo kilometrów żyłki. Przecież po to wymyślili łożyska w kołowrotkach. Najbardziej lubię łowić brzany aktywnie. W tym celu wybieram niezbyt głęboką rynnę, koniecznie z dużymi kamieniami na dnie, im większe tym lepiej. Na znanym łowisku żaden problem. Na nowym któryś z tych trzech sposobów powinien się sprawdzić. Mamy, więc miejscówkę. Podchodzę do niej od strony wody. Łowienie zaczynam kilka metrów poniżej jej początku. Uwaga. Jeżeli początek rynny zaznaczony jest wyraźną wlewką, na Wisłoku powyżej Rzeszowa, a na Wisłoce powyżej Pilzna na porwanego przez prąd wobka może walnąć ładny pstrąg. Na początek zakładam woblera płycej schodzącego. Mój ulubieniec to Jaxon holo ferrox 4 cm. Początek rynny jest zazwyczaj płytszy. Pierwsze rzuty wykonuję pod prąd, przerzucam rynnę na drugą stronę na spokojną wodę. Zatapiam wabik i spławiam go po łuku przez rynnę. Woblerek musi od czasu do czasu stuknąć w kamień. Kołowrotkiem kręcę tylko tyle żeby żyłka była napięta, oraz łuk, po którym porusza się wobler był jak najmniejszy. Moje ciało jest osią obrotu. Szczytówką podążam za woblerem jak cyrklem. W pierwszej fazie spławu woda samoczynnie sprowadza woblera do dna. Czuć jak wobler odbija się od kamieni. Jest to strefa najlepszych brań. W drugiej fazie, kiedy przepływa w poprzek rynny już rzadziej stuka o dno, ale brania są zdecydowane, o czym może świadczyć niski procent spiętych ryb. Trzecia faza to prowadzenie woblera wzdłuż rynny. Teraz wolno prowadzę z dłuższymi przytrzymaniami. Z jednego miejsca wykonuję dużo rzutów w różne punkty pomiędzy 10 a 2 godziną. Następnie schodzę wzdłuż rynny w dół 1do 2 m i zabawę zaczynam od nowa, i tak aż do końca rynny. Po obłowieniu całej rynny wracam na początek, ale nie wodą i zaczynam zabawę od nowa. Po zejściu kilku metrów w dół woda pogłębi się. Zakładam, więc mojego faworyta. Dorado Invader 4 cm pływający. Jeżeli i ten nie sięga dna to tonący załatwia sprawę. Kolorystyka naturalna,wobler w pierwszej kolejności ma się podobać wędkarzowi, a jego praca rybie. Pan Darek chyba specjalnie dla mnie wymyślił Invaderki. Do takiego łowienia nadają się znakomicie. Co ważne nie spotkałem się żeby jakiś egzemplarz nie pracował. I nie jest to reklama woblerów Dorado, te Invaderki są naprawdę rewelacyjne. Jeśli jest coś dobre to należy to chwalić i polecać innym. W końcu każdy chciałby poczuć ten ból ręki, a ryba jeszcze nawet się nie pokazała, cały czas muruje do dna. I tego wam życzę. @Leszek
  18. PSW

    DZIKA RZEKA

    Artykuł opublikowany 19-04-2011, autor: @Leszek Rzeka to jest mój „żywioł”. Dlatego moim ulubionym łowiskiem pstrągowym jest San, oraz mała tajna rzeczka. O tym jak łowić na Sanie, napisano już dużo. Ja skoncentruję się na małej zakrzaczonej rzeczce. Może ktoś z was spotkał takową. Ale ominą ją z daleka ze względu na jej niedostępność. O tym że tam są pstrągi musimy przekonać się sami, lub podsłuchaliśmy czyjąś rozmowę. Bo adresu raczej nikt nam nie zdradzi. Moja tajna rzeczka jest to łowisko trudne technicznie (patrz foto). Brodzić się nie da, zbyt niebezpiecznie. Dołki na chłopa, woda mało przejrzysta, nawet na płyciźnie dna nie widać. Do tego dużo wystających z wody konarów ostrych gałęzi. A pod wodą jeszcze więcej. Dużo ściętych pni, gałęzi zwisających nad wodą. Wszystko to czyni z tej rzeczki bardzo trudne technicznie miejsce. Ale tu są pstrągi, i to jedno słowo powoduje u mnie dreszcze, i każe mi się przedzierać przez chaszcze. Nie ważne komary, niewidoczne dziury bobrowe, ważne ze tu mieszkają kropkowańce. Teraz jak się do nich dobrać. Na łowisku oczywiście zachowujemy się jak najciszej. Jednak indiańskie podchody nie są konieczne. Głównym czynnikiem prowadzącym do sukcesu jest celność rzutu, oraz cierpliwość. Celność niemalże snajperska. Na Sanie 2 metry w lewo czy w prawo nie ma większego znaczenia, tutaj 20 cm chybisz i siedzisz na krzaku. Więc jeżeli masz duży rozrzut potrenuj na trawie. Większość rzutów wykonuję z pod siebie. Na wymach jest mało miejsca. Tutaj sobie nie pomachamy. Można również woblera puszczać z prądem. Mój sposób na pstrąga polega na cierpliwości, a nie na przemierzaniu kilometrów rzeki. W tych warunkach jest to zabójcze. Kryjówek jest dużo, pstrąg może stać wszędzie. Do niektórych nie ma możliwości się dostać, i coś mi się wydaję że kropkowańce o tym wiedzą.Jeżeli znajdę obiecującą miejscówkę wykonuje nawet kilkadziesiąt rzutów dokładnie w jedno miejsce. Jeżeli tylko pstrąg tam jest to wcześniej, czy później musi walnąć. Plusk spadającego woblera wcale go nie płoszy. Myślę że go nawet przyciąga. Mówię o delikatnym pluśnięciu. Przecież wykonujemy delikatny rzut z pod siebie na odległość 4-5 metrów. Nieraz miałem atak natychmiast po wpadnięciu woblera do wody. Więc bierzemy go na wytrzymałość. Po kilkunastu rzutach w to samo miejsce często następuje delikatne puknięcie. Odpędza intruza. Już jest mój. Daję mu chwilkę spokoju. Rzucam w inne miejsce. Po chwili poprawiam mu. Znów delikatne puknięcie. Jeżeli się nie skłuł, czuć to na kiju, przywali jeszcze raz. Po kolejnym puknięciu nie wytrzyma i walnie tak, aż się woda zagotuję. Nigdy nie odchodzę z takiego miejsca, chyba że przestaje całkowicie reagować i nie daje żadnych odznak życia. Ale wracam na koniec łowienia i wtedy w pierwszych rzutach siedzi. Teraz czym łowię: przynęta nr 1 to wobler pływający. Tonących nie używam ze względu na straszną ilość zaczepów. Dobry jest wobler szybko schodzący do 1m. Bardzo dobre są 4cm Invadery Dorado. Kolorystyka naturalna. Skuteczny kolor niebieski ze względu na małą przejrzystość wody. Jednak najskuteczniejszy na pstrąga jest pstrąg. Moim ulubieńcem jest Dorado Alaska pstrąg. Jego duży ster odbija się od licznych zaczepów, i pięknie schodzi w dołki. Należy mu zmienić kotwice na mniejsze ponieważ się sczepiają. Ja mam jeszcze ze starych zapasów, być może w nowych to zjawisko zostało wyeliminowane. W miejscach mniej zakrzaczonych używam obrotówek. Wielkość 0 i 1 kolory black furry oraz srebrny z akcentem niebieskim. Skuteczne są też małe wahadłówki. Jednak w tych warunkach najlepiej łowi mi się na woblery. Łowienie z prądem czy pod prąd nie ma tu znaczenia. Po prostu łowimy tak jak pozwalają na to warunki. Z jednego miejsca rzucam we wszystkie strony, bo innego podejścia już nie ma. Teraz coś o sprzęcie: Na początku używałem mocnego kija do 40g. żyłka 022, kołowrotek ustawiony na maxa tj. przed zerwaniem żyłki. Nie wolno pozwolić rybie na żaden dłuższy odjazd . Tu nie ma miejsca na zabawę. Każdy dłuższy odjazd kończy się utratą ryby. Jednak nie czułem delikatnych puknięć i często wracałem o kiju. Po nabraniu doświadczenia łowie na wklejanke do 15g oraz dobrą żyłkę 018. Do tego dobry kołowrotek z hamulcem ustawionym na maxa. Na maxa mam na myśli przed zerwaniem żyłki. Pstrąg nie może zerwać żyłki. Na delikatnym kiju pstrąg nie odjeżdża, tylko robi szaleńcze młynki. Do podbierania bezwzględnie używam podbieraka. Walka rozgrywa się często na kilku metrach kwadratowych wody. Tutaj nie ma czasu a właściwie miejsca na zmęczenie ryby. Hol musi być zdecydowany krótki, jeszcze w trakcie szaleńczych młynków ryba musi znaleźć się w podbieraku. Naprawdę ta szaleńcza krótka walka daje tyle wrażeń, że trudy z przedzierania się przez busz bledną i już planujemy następny wypad. Naprawdę namawiam was do szukania takich rzeczek a satysfakcja gwarantowana. Jednak musimy się liczyć ze stratami. Aby ograniczyć ilość strat musimy mieć dobry uwalniasz przynęt. Odradzam wchodzenie do wody. Możemy stosować plecionkę, uwolnimy większość przynęt, ale lekko zapięte ryby będą nam spadać. Ja stosuję tylko żyłkę, jej rozciągliwość w tych warunkach naprawdę jest przydatna. Dobrze jest mieć własną „fabrykę’ woblerów. Wobki mojej roboty wcale nie ustępują sklepowym. Mają tę zaletę, że nie żal jest wysłać go do ekstremalnego zadania. No i często wracają ze zdobyczą. Kilerki z mojej fabryczki. Oglądajcie uważnie fotografie, są to typowe miejsca, w których czają się pstrągi. Myślę że to da wam lepsze rozeznanie niż opis. Wieczorem pstrągi wychodzą ze swoich kryjówek aby coś przekąsić. Wówczas szukam kawałka spokojniejszej wody. Jeżeli wystaje jakiś konar z wody, a opływająca go woda tworzy mały warkocz, jest to bankowe miejsce żerowania ryby. Użyjemy wtedy innego woblera. Płytko schodzący mniejszych rozmiarów. Dobra jest najmniejsza rapala oryginal. Idealnie będzie jeśli uda nam się rzucić 1m powyżej warkocza i poprowadzić przynętę wzdłuż warkocza na pograniczu wody spokojnej. Jeżeli uda nam się wykonać ten manewr z prądem to sukces gwarantowany. W takich miejscach skradajmy się jak czapla . Szum poruszanej trawy i odsuwanych gałęzi nie płoszy ryb tak jak głośne stąpanie po wodzie. W niektórych miejscach można poczuć się jak w ogrodzie botanicznym.Z takiego miejsca nigdy nie zabieram ryby. Na takie wejście na pniaczek możemy sobie pozwolić dopiero po dokładnym obłowieniu strefy wokół niego. Wejście pozwoli nam spenetrować dalsze odcinki wody niedostępne w inny sposób. W takim miejscu jak to kardynalnym błędem będzie stanięcie na jasnej czystej ziemi widocznej na fotografii. Najlepiej byłoby wejść w chaszcze i obłowić to podmycie wzdłuż. Niestety jest to niemożliwe. Więc należy cichutko podejść, puścić woblera z prądem w dół i obłowić to miejsce w ten sposób że w końcowej fazie nie kręcimy kołowrotkiem tylko prowadząc wędzisko w lewo kończymy na maksymalnie wyciągniętym wędzisku. Wobler kończy swój bieg przy brzegu na wysokości jasnej plamy. Zachęcam wszystkich, nie tylko zapaleńców, do odwiedzania takich małych dzikich rzeczek. Potwora tu nie złowimy, ale o niespodziankę nie trudno. Wrażenia z udanej wyprawy naprawdę długo pozostaną w pamięci. A złowiony pstrąg będzie pięknym dodatkiem do wspaniałej wędkarskiej przygody. @Leszek
  19. PSW

    "KUBA"

    Artykuł opublikowany 09-04-2011, autor @rapala Pogoda za oknem nie ciekawa i nie najlepiej rokująca na cały weekend więc może by trochę powalić w klawiaturę? Czemu nie. Będzie to krótkie opowiadanie należące do gatunku "Wędkarskich Opowieści", myślę że w sam raz na ponury, dzisiejszy dzień. Cygnus cygnus - gatunek dużego ptaka wodnego z rodziny kaczkowatych, zamieszkujący w zależności od podgatunku między innymi zbiornik w Lublińcu Starym. Będzie to historyjka o ptaku wróć ptaszysku, który nam przyjezdnym jak i okolicznym wędkarzom spędzał sen z powiek i doprowadzał niektórych do szewskiej pasji. Stary Lubliniec Było to dobrych parę lat wstecz, kiedy to z kolegami zaczęliśmy jeździć w poszukiwaniu dużych karpi a w szczególności amurów na wspomniany zbiornik. Pamiętam pierwszą zasiadkę oraz rozmowę z miejscowym wędkarzem: - Panowie na karpie i amury? - Dokładnie. - No to życzę powodzenia,może Kuba będzie dla was łaskawy.Lekko się uśmiechnął i odjechał. Nie za bardzo wiedzieliśmy "o czym" albo raczej "o kim" ów człowiek do nas mówi ale nasze wątpliwości szybko się wyjaśniły. Po wytypowaniu odpowiedniego łowiska na głębokości ok. 1.5m i zaznaczeniu go markerami, obok trzcinowej wyspy, która znajdowała się na środku zbiornika, zabraliśmy się do rozkładania całego majdanu karpiowego, przygotowywania kulek i zanęty. Piękna pogoda i cisza na zbiorniku - nic nadzwyczajnego, norma. Jedyne co zauważył kolega to wystający z trzcinowiska obok naszej "miejscówki" biały łeb łabędzia, który cały czas bacznie obserwował nasze przygotowania. Przyszedł wreszcie czas na zanęcenie i wywiezienie zestawów aby po tych wszystkich przygotowaniach w błogim spokoju napić się bursztynowego nektaru. Niestety nic bardziej mylnego, piwo i owszem było ale nie spokój i sielanka! Kiedy ostatni zestaw wylądował w wodzie a kolega na pontonie zbliżał się już do brzegu, zaczął się cały "koszmar" i z trzcinowiska wyłonił się... duży łabędź obierając jedyny słuszny kierunek czyli naszą miejscówkę. Szybko skojarzone fakty z rozmowy z miejscowym wędkarzem, dały jednoznaczne wytłumaczenie - KUBA. Napłynął sobie spokojnie na miejscówkę, d...pa do góry, głowa w dół i zaczął spokojnie wyżerać naszą zanętę! Krzyki, straszenie, strzelanie z procy kulkami proteinowymi czy wreszcie podpływanie pontonem w celu odpędzenia intruza nic nie dawały! Kolega do pontonu, pagaje i do przodu - Kuba w trzciny, nawrót i spłynięcie a to cholerne ptaszysko już przy markerach! Więc siedzimy i kombinujemy. Może odgłos sypanej zanęty go przyciąga? Następnego dnia po napłynięciu na miejscówkę, pojemnik z zanętą pod wodę i zanęcenie łowiska. Rzut oka na trzciny, łeb wystaje i obserwuje-zły pomysł. Pontonem z powrotem do brzegu - ptaszysko znów przy markerach! Nie ma rady trzeba dalej kombinować! Wreszcie wymiana markerów na kawałki trzcin - może nie skojarzy i nie znajdzie łowiska. Zapamiętał i znalazł! Zmiana miejscówki? Nic z tych rzeczy. Głębokość na całym zbiorniku kształtuje się od 1,5 m do 1,8 m i tak swoją długą szyją dosięgnie! Wreszcie dochodzimy do wniosku że trzeba pogodzić się z przegraną bo nie ma realnych sposobów na przechytrzenie tego ptaszyska. Jedyne co możemy zrobić to zwiększyć ilość podawanej zanęty może wszystkiego nie wyżre! Tak minęło nam kilka dni, spędzonych na tym zbiorniku podczas pierwszej zasiadki. Dobrze że chociaż ryby nam to wynagrodziły a efektem było kilka przyzwoitych amurów oraz piękna pogoda. Pomimo ciągłego zmagania się z łabędziem i tak wiedzieliśmy że tu jeszcze wrócimy. Kolejną zasiadkę było nam dane zorganizować dopiero na następny rok. Wyjeżdżaliśmy na nią jak zwykle z wielką ochotą ale także z jedną myślą w głowie...Kuba! A może już go tam nie będzie? Był! I to nie sam. Kiedy przyjechaliśmy na zbiornik naszym oczom ukazał się nie tylko Kuba ale jeszcze i jego partnerka z kilkoma młodymi! Pamiętam dokładnie słowa i minę kolegi "Ja się chyba załamię,k..wa DWA!". Jeszcze wtedy nie wiedział że przyjdzie mu stoczyć wyrównaną walkę z tym ptakiem. Tak jak zakładaliśmy cały scenariusz naszej ubiegłorocznej zasiadki, dokładnie się powtórzył z tym tylko że w łowisku nie mieliśmy jednego ptaszyska tylko dwa oraz stadko młodych. Stare łabędzie, ptaszyska mądre co innego młode i na efekty nie trzeba było długo czekać. Po którymś, kolejnym wywiezieniu zestawów, kolega zapomniał zatopić żyłkę i jedno z młodych zaplątało się w nią. Usilne próby związane aby jakimś sposobem uwolnić go z brzegu nie dawały rezultatów. Odpalenie kilkudziesięciu metrów żyłki też nie był dobrym pomysłem, ptak szybko zaplątał by się w trzcinach i skończył tragicznie. Nie było rady, trzeba było podpłynąć do młodego łabędzia pontonem. Ale jak tu wytłumaczyć jego rodzicom że nie zamierzamy mu zrobić żadnej krzywdy? Kiedy kolega podpływał do łabędzia wtedy wszystko się zaczęło. Kuba z całym impetem ruszył na ponton! Pierze sypało się obficie a w pewnej chwili kolega o mały włos nie wylądował by w wodzie. Raban na cały zbiornik! Krzyki łabędzi oraz kilku okolicznych gapiów na brzegu. Sytuacja może trochę śmieszna ale nie dla kolegi, który zmagał się z dwoma dużymi i agresywnie nastawionymi ptakami. W końcu, jakoś udało mu się uwolnić małego łabędzia ale straty były po obydwu stronach. Kolega przypłacił to bolącym przedramieniem a łabędzie pozbyły się części upierzenia. Jedyne co dobrego przyniosła nam ta sytuacja to że pozbyliśmy się z łowiska....młodych łabędzi. Kuba ze swoja wybranką nadal systematycznie ogołacał z zanęty naszą miejscówkę. "Nieproszony gość", fot. @LukaszZ Następnego roku z przyczyn nie zależnych od nas, nie mogliśmy zorganizować zasiadki na tym zbiorniku. Wróciliśmy dopiero po dwóch latach. Niestety,Kuby już nie było.Z wiadomości jakie do nas dotarły, wynikało że prawdopodobnie źle zakończył swój ptasi żywot. Zbiornik ten sam, miejsce zasiadki to samo ale jednak czegoś brakowało-KUBY, dużego i wspaniałego łabędzia, który panował niepodzielnie na tym zbiorniku. Dumny i dostojny co dziennie patrolujący swoją wodę. Nigdy nie zdarzyło się żeby wpłynął w nasze żyłki chociaż przepływał nad nimi kilka razy dziennie. Zawsze tylko sobie wiadomym sposobem je opływał nawet kiedy było już ciemno i wracał z codziennego, wieczornego patrolu. Nikt z nas o tym nie mówił, bo i po co. Ale każdy dokładnie wiedział o co chodzi. Czasami tylko zerkaliśmy ukradkiem na wyspę trzcin obok naszego łowiska.... a może jednak znowu nas obserwuje? @rapala
  20. Artykuł opublikowany 29-03-2011, autor: @ZDZISŁAW CZEKAŁA Budowę wędki rozpoczynamy od określenia jej parametrów, przeznaczenia, designu, jakości komponentów itp. W tym przypadku chcemy zbudować wędkę długości 200 - 220 cm o ciężarze wyrzutu max 25g. Jedno z podstawowych założeń to blank z średniej półki uzbrojony w tanie ale dobrej firmy komponenty i ascetyczny, nienachalny lecz nietuzinkowy ekskluzywny wygląd. Batson "Black Star" IP844 RX7 Wybieramy blank z oferty firmy Batson model RainshadowRX 7 Graphite dwuczęściowy długości 213 cm o ciężarze wyrzutu 7 -21 g. niezła jakość tego blanku plus przystępna cena w połączeniu z przelotkami Fuji Hardloy typ Y, uchwytem Fuji DPS-B 17, rączką z pinki EVA i wykończeniami w kolorze czarnym (zaczep i pierścień) gwarantuje zadowalającą jakość i utrzymanie rozsądnej ceny. Mamy już wszystkie komponenty więc przystępujemy do pierwszej fazy budowy. W pierwszej kolejności ustalamy stronę na blanku na której znajduje się tak zwany „kręgosłup” czyli stronę w którą blank ugina się najgłębiej i najlżej. Jak znaleźć ten „kręgosłup” - dolną (grubszą) część blanku ustawiamy na równym twardym blacie pod kątek około 45o górną część blanku podpieramy lewą dłonią (mańkuci prawą), a palcem prawej ręki naciskając na środkową część blanku uginamy go w łuk jednocześnie palec przesuwamy po owalu blanku, w miejscu w którym najtrudniej przekręcić blank palcem znajduje się „kręgosłup” który zaznaczamy jasnym łatwo usuwalnym znacznikiem. Kręgosłup ustalamy dla każdej części blanku z osobna. Teraz możemy już przystąpić do wstępnego montażu, który rozpoczynamy od nawinięcia taśmy pod uchwyt i rękojeść pozwalającej na ich równe zamontowanie (wklejenie) w osi blanku. Wklejenie rękojeści i uchwytu wykonujemy wolno schnącym klejem epoksydowym ja do tego celu używam kleju Epidian 5 i utwardzacza PAC 100, klej ten jest bardziej wytrzymały i bardziej elastyczny niż kleje szybko utwardzalne (twarde). Zmontowany dolnik wędki umieszczamy w specjalnym ściskającym uchwycie, aby całości dokładnie dopasować i trwale skleić. I tu bardzo ważna uwaga przed sklejeniem rękojeści i uchwytu wszystkie części muszą być dokładnie spasowane i poukładane w odpowiedniej kolejności, a samo klejenie dokładne i staranne z uwzględnieniem najdrobniejszych detali w szczególności „kręgosłupa”. Po wyschnięciu kleju przystępujemy do zaznaczenia rozmieszczenia przelotek można do tego celu użyć specjalnej kredki lub cienkiego paska taśmy samoprzylepnej. Aby sprawdzić poprawność zamontowania przelotek możemy je zamontować na taśmie i skontrolować ich ustawienie jak i pracę wędki. Teraz używając specjalnego stojaka do wiązania przelotek z regulacją naciągu nici. Możemy już przystąpić do zamontowania przelotek do blanku. Aby przytrzymać przelotkę we właściwym miejscu na blanku używamy taśmę samoprzylepną (najlepiej papierową malarską). Mamy zamontowany uchwyt, rękojeść, przelotki, zaczep możemy przystąpić do polakierowania omotek specjalnym lakierem (używam U-40). Blank przeznaczony do lakierowania umieszczamy w wolno obrotowym urządzeniu z regulacją poziomu. Lakier na omotki nakładamy równomiernie przy pomocy płaskiego pędzelka. Po polakierowaniu wszystkich przelotek umieszczamy blank na obrotowej suszarce lub pozostawiamy w urządzeniu na którym lakierowaliśmy omotki, aż do całkowitego utwardzenia lakieru. Gdy lakier jest już dostatecznie utwardzony (około 24h) pozostało tylko opisać naszą wędkę postawić na jakimś stojaczku na dwa trzy dni aby lakier nabrał twardości technologicznej i wędka gotowa możemy iść na rybki. Zdzisław Czekała
  21. Artykuł opublikowany 18-03-2011, autor: @rapala W pierwszej części przedstawiłem, sprawy organizacyjne oraz kilka aspektów przygotowań do naszej wyprawy. W drugiej części zajmiemy się zorganizowaniem naszego obozowiska, kilkoma zagadnieniami związanymi ze samym przebywaniem nad wodą, bezpieczeństwem oraz dobrym wykorzystaniem wolnego czasu, jaki mamy do dyspozycji. Nad wodą... Odpowiedni wybór miejsca,nazbieranie suchego drewna na ognisko i rozbicie namiotu to są pierwsze czynności jakie powinniśmy wykonać, po przybyciu nad wodę. Nie podlega dyskusji, że dla nas wędkarzy, pierwszoplanowym aspektem wyboru miejsca biwakowania, będzie bliskie sąsiedztwo łowiska na którym mamy zamiar wędkować. Istotnym elementem jest również fakt posiadania samochodu i możliwość zaparkowania nim, jak najbliżej naszego stanowiska wędkarskiego. Jednak nie zawsze będzie taka możliwość. Co zatem zrobić? Najrozsądniejszym wyjściem z takiej sytuacji, będzie wyładunek całego ekwipunku i odstawienie naszego samochodu na parking strzeżony albo do okolicznego gospodarza. Myślę że za niewielką opłatą taką "przysługę" możemy uzyskać co pozwoli nam spać spokojnie, nie martwiąc się o nasze "cztery kółka". Przystępujemy do rozbicia namiotu. Niby nic trudnego ale... Zawsze starajmy się przewidzieć "co by było, gdyby?" Burza, ulewny deszcz czy silny wiatr to warunki pogodowe z którymi niejednokrotnie przyjdzie nam się zmagać. Wybierajmy miejsca bezpieczne. Nie rozbijajmy namiotów bezpośrednio pod drzewami czy blisko wody. Uchronimy w ten sposób siebie a także nasz sprzęt i ekwipunek, przed łamiącymi się gałęziami podczas silnego wiatru i gwałtownym przyborem wody. Kiedy już wybierzemy odpowiednie miejsce i rozbijemy namiot, następną czynnością jaką powinniśmy zrobić, powinno być nazbieranie drewna na ognisko. Często wiosenna czy późnojesienna pogoda bywa kapryśna, zbieranie opału w strugach ulewnego deszczu nie należy do czynności przyjemnych. Zadbajmy również o odpowiednie zabezpieczenie drewna, jeżeli nie całości to przynajmniej jego części. Dobrym rozwiązaniem będzie, ułożenie go pod kawałkiem plandeki albo po prostu pod naszym samochodem. Często obserwuję jak "nowo przybyli", rozpoczynają swój pobyt nad wodą od... wędkowania. Jako wędkarz, potrafię to zrozumieć jak bardzo chcemy aby nasze zestawy szybko wylądowały w wodzie. Ale warunki atmosferyczne często się zmieniają, zajęci wędkowaniem, nawet nie zauważymy że robi się już ciemno. Dla tego na początek warto zadbać o swoje "zaplecze", niż później, często w deszczu czy po ciemku rozkładać swoje obozowisko. Czas wypoczynku... Wszystkie czynności jakie musimy wykonać aby we właściwy sposób przygotować nasz biwak i stanowisko wędkarskie są niekiedy pracochłonne ale właściwie wykonane, pozwolą nam na komfortowe spędzenie czasu nad wodą. Dobrze je rozplanujmy, odpowiednio rozłóżmy w czasie a pierwszy dzień naszego pobytu potraktujmy jako "dzień gospodarczy". Jeżeli jesteśmy w tej komfortowej sytuacji że nasz samochód stoi zaparkowany obok obozowiska nie starajmy się wypakowywać z niego całego naszego ekwipunku. Są rzeczy, które śmiało możemy w nim pozostawić. Ważną rzeczą jest również, pozbycie się , wszelkich naturalnych przeszkód jakie zastaniemy w miejscu biwakowania, takich jak połamane gałęzie, kamienie czy wystające korzenie. Istotnym elementem jest również samo rozplanowanie naszego obozowiska. Pamiętajmy aby takie rzeczy jak krzesła, stoliki czy chociażby wiaderka, nie stały na drodze namiot - wędziska. Nie ma nic bardziej denerwującego jak, potykanie się o sprzęt biwakowy i zbędne przedmioty. Ma to duże znaczenie szczególnie w nocy, kiedy wyrwani ze snu przez nasz sygnalizator, zamiast przy wędkach zaliczymy "glebę" obok naszego namiotu. Zwróćmy szczególną uwagę na to aby ostre rzeczy takie jak siekierki czy noże, były w pewnym sensie "zabezpieczone" i zawsze leżały w bezpiecznym miejscu. Na wędkarskim biwaku o wypadek nie trudno a szczególnie latem, kiedy często chodzimy bez obuwia. Kolejnym, ważnym elementem o jaki musimy się zatroszczyć zaczynając biwakowanie jest wytypowanie miejsca w którym będziemy przechowywać nasze śmieci. Najlepiej będzie gdy takie miejsce, znajdzie się w pewnej odległości od naszych namiotów a same śmieci będziemy gromadzić w jednorazowych workach, które do tego celu służą. Zaletą takiego postępowania, oprócz samej estetyki i higieny, jest również ograniczenie do minimum wizyty nieproszonych gości jakimi są, jaszczurki, węże czy myszy i szczury. O ile te pierwsze nie należą do uciążliwych i niebezpiecznych (poza żmiją zygzakowatą) tak te drugie mogą siać nie małe zniszczenia wśród naszego sprzętu biwakowego, odzieży czy samej żywności. Pozostawione w namiocie resztki jedzenia skutecznie je przyciągają co może w konsekwencji prowadzić do pogryzienia naszych śpiworów, koców czy samych namiotów. Samą kwestię, zorganizowania sobie wolnego czasu nad wodą, pozostawiam każdemu z osobna. Dobrodziejstwa jakie oferuje nam technika w dzisiejszych czasach, pozwalają na przyjemne spędzenie czasu. Telewizory turystyczne czy przenośne odtwarzacze DVD to urządzenia jakie nie jeden z nas zabiera na biwakowy urlop. Czy będą nam aż tak potrzebne? Na pewno nie ale pozwolą w jakimś stopniu na wypełnienie naszego dnia w przypadku złej pogody. W słoneczne i ciepłe dni na pewno będą nam zbędne ponieważ wykorzystamy je w całości na uprawianie naszego hobby jakim jest wędkarstwo. Bezpieczeństwo... Wędkarski biwak to czas aktywnego wypoczynku, to także czas, wcześniejszych przygotowań i gromadzenia niezbędnego ekwipunku. Niestety, żyjemy w czasach, kiedy amatorów cudzego sprzętu nie brakuje. Co powinniśmy zrobić aby w sposób właściwy się zabezpieczyć? Planując miejsce naszego wakacyjnego wędkowania, wybierajmy zbiorniki gdzie presja turystyczna jest niewielka. Są to przede wszystkim miejsca z dala od dużych miast czy ośrodków wypoczynkowych. Znajdziemy tam o wiele lepsze warunki do spokojnego wędkowania i odpoczynku. Poszukajmy łowisk komercyjnych, gospodarstw agroturystycznych czy terenów prywatnych które bezpośrednio przylegają do zbiorników. W wielu przypadkach ich właściciele dobrze dbają o bezpieczeństwo tam przebywających. Dobrym rozwiązaniem jest zorganizowanie wyjazdu w kilka osób i nawiązania dobrych stosunków z okolicznymi mieszkańcami. Odpowiednio poprowadzona rozmowa czy mały "poczęstunek" będą w tym wypadku jak najbardziej na miejscu. Zdobędziemy w ten sposób ich przychylność, zyskamy zaplecze "gospodarcze" a także da nam to możliwość dobrego poznania wody na której będziemy wędkować. Jednym ze skuteczniejszych sposobów na "nieproszonych gości", będzie zabranie ze sobą psa. Nie ma znaczenia czy będzie to owczarek niemiecki czy pies rasy kundel. W pierwszym przypadku taki pies wzbudzi respekt i odstraszy intruza a w drugim, narobi dużego "jazgotu' i skutecznie obudzi nas ze snu. Udając się na nocny spoczynek, zawsze starajmy się spać na zmianę. Świadomość tego że w tym momencie, któryś z kolegów ma "wszystko na oku ", będzie dobrym gwarantem naszego spokojnego, nocnego odpoczynku. Wybierając się na samotne "zasiadki", postarajmy się zaopatrzyć w przenośne czujniki ruchu. Rozstawione w określonych miejscach, pozwolą na skuteczne ostrzeżenie nas przed osobą, zbliżającą się do naszego obozowiska. czujnik ruchu Nie sposób w jednym artykule omówić całej tematyki wędkarskiego survivala. Wiele zagadnień pominąłem i napisałem tylko o tych, które z mojego punktu widzenia są bardziej istotne. Zachęcam do czytania licznych opracowań na ten temat a strony internetowe są niewyczerpalną kopalnią wiedzy. Wiadomości teoretyczne oraz zastosowanie ich w praktyce, będą nam pomocne w wielu aspektach życia codziennego a także podczas następnych wypraw wędkarskich. Oczywiści, nie zapominajcie o zabraniu ze sobą swoich aparatów fotograficznych. Zdjęcia jakie nimi zrobicie, pozwolą w długie, zimowe wieczory, przenieść się znowu do letnich jakże przyjemnych dni, spędzonych nad wodą. Okres pierwszych wypraw wędkarskich, zbliża się nieuchronnie. Fakt ten cieszy a sama myśl, wywołuje jakże wspaniałe mrowienie całego ciała. W wielu przypadkach, wyruszymy na nie ze swoimi kolegami czy zabierzemy ze sobą członków naszych rodzin. Wielu z nas, odwiedziło już wiele wspaniałych i godnych polecenia zakątków nasze regionu. Na zakończenie, nawiązując do tematyki artykułu, kieruję do wszystkich sympatyków naszego portalu, propozycję próby stworzenia naszej Bazy Dobrych Miejsc Wypoczynku, opartej o naszą pasję jaką jest wędkarstwo. A więc, lokalizację wszystkich kameralnych i spokojnych łowisk, adresy dobrych gospodarstw agroturystycznych, ośrodków wypoczynkowych czy właścicieli terenów prywatnych, którzy udostępniają je do letniego wypoczynku. Informacje takie, stały by się nie zastąpione podczas planowania wędkarskich wypraw dla tych, którzy nie mają jeszcze doświadczenia w tym temacie a także bardzo pomocne dla tych z nas, którzy na wakacyjny wypoczynek, wyruszą ze swoimi rodzinami. Co Wy na to? @rapala
  22. Artykuł opublikowany 12-03-2011, autor @rapala Wyprawy wędkarskie, któż z nas o nich nie marzy i nie wraca myślami do letnich dni, spędzonych nad wodą. Zima to dobry czas do planowania letnich urlopów, poszukiwania nowych miejsc w które chcielibyśmy się udać oraz obmyślania całej "strategi" aby w optymalny sposób, wykorzystać ten jakże i tak, ciągle za krótki, urlopowy czas. Dobre zaplanowanie, przemyślenie każdego "za" i "przeciw" oraz rozłożenie wszystkiego w czasie,pozwoli nam na komfortowe spędzenie wolnego czasu. Wędkarski survival. Każdemu z nas, kojarzy się nierozerwalnie z jeziorem, rzeką, całodobowym wędkowaniem, ogniskiem oraz niczym nie skrępowanym wypoczynkiem na łonie natury. Ale te słowa mają także drugie znaczenie. To zmaganie się z trudnymi warunkami atmosferycznymi, niską temperaturą czy wreszcie radzeniu sobie w trudnych i niejednokrotnie zaskakujących sytuacjach. Nie będę pisał czym tak na prawdę jest survival, jaka jest jego definicja czy na jakie odmiany się dzieli a aspekty samej "Sztuki Przetrwania" pozostawiam zgłębianiu, wytrawnym westermanon. Dla nas, zwykłych wędkarzy, wiele aspektów jakie oferują nam publikacje związane z survivalem będzie zbyteczna, jednak na kilka zagadnień z nim związanych, warto zwrócić uwagę. Zastosowanie ich w praktyce da nam możliwość, miłego spędzenie czasu, podczas naszych wypraw wędkarskich. Sprzęt... Dobrodziejstwa jakie oferuje nam dzisiejsza technika, łatwa ich dostępność, pozwalają nam na indywidualny wybór sprzętu biwakowego, rodzaj oraz sposób jego wykorzystania. W każdym sklepie ze sprzętem turystycznym, znajdziemy rzeczy, które w mniejszym lub większym stopniu, będą miały zastosowanie podczas naszych wypraw wędkarskich. Planując zakupy, zwróćmy szczególną uwagę na jego jakość oraz dobre wykonanie. Wybór takich rzeczy jak namioty czy parasole, które bezpośrednio narażone są na działanie czynników atmosferycznych nie pozostawiajmy przypadkowi. Wybierajmy je rozsądnie z pośród ofert znanych i cenionych firm. Taki wybór, zaprocentuje nam, wieloletnim użytkowaniem i nie narazi nas na niepotrzebne wydatki związane z jego wymianą czy naprawami. Dodając do tego naszą pomysłowość oraz wiedzę, jaką każdy z nas zdobywa w życiu codziennym, pozwoli nam na miłe spędzenie czasu oraz odpoczynek, połączony z naszą pasją jaką jest wędkowanie. Mobilność... Większość z nas, planując wyprawy wędkarskie, z góry zakłada że wyruszy na nie, swoim samochodem. Zalety posiadania własnego środka transportu są bezsprzeczne. Mobilność, możliwość zabrania dużej ilości ekwipunku czy odwiedzenia kilku miejsc podczas naszego urlopu... wymieniać można by wiele. Ale w końcu nadejdzie ten dzień w którym będziemy musieli załadować do samochodu cały nasz ekwipunek. Każdy z nas, kto dysponuje samochodem,dobrze wie że miejsce jakie mamy w nim do dyspozycji jest w pewnym sensie ograniczone. I wtedy zadajemy sobie wiele pytań. Co zabrać ze sobą a co pominąć? Które z zabranych przedmiotów będą mu naprawdę potrzebne a które możemy śmiało pozostawić w domu? Nie będę pisał o tym wszystkim, każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu to wie. Skupmy się raczej na na podstawowych elementach naszej wyprawy wędkarskiej. Zaplanowanie... Bez tego ani rusz i od tego wszystko się zaczyna. Oczywiście od każdego z nas zleży w jakich "komfortowych" warunkach chcemy biwakować i jakie udogodnienia z tym związane możemy sobie stworzyć. Na początek dobrze jest, zrobić sobie listę rzeczy, które zabieramy ze sobą. Pomoże nam to w uniknięciu "nerwówki" podczas pakowania się oraz ograniczy ilość rzeczy jakie ze sobą zabieramy, które potem okażą się nam nie przydatne. Często na nasze wyprawy wędkarskie wybieramy się kilkuosobową grupą. Dobrą rzeczą jest wcześniejsze ustalenie z kompanami naszej wyprawy, jakie rzeczy każdy zamierza zabrać. Unikniemy w ten sposób "powielania" się niektórych przedmiotów z których i tak będziemy wspólnie korzystać np. ponton, namiot (jeden na dwie osoby w zupełności wystarczy), toporek czy tak dzisiaj popularny kociołek. Na zdjęciu autor, oraz część rzeczy jakie zabiera ze sobą Pakowanie samochodu... Przed załadunkiem na samochód, dobrze jest wszystkie rzeczy z naszej listy poskładać w jednym miejscu i dokładnie sprawdzić czy o czymś nie zapomnieliśmy. Drugą zaletą takiego postępowania jest możliwość optymalnego ułożenia w samochodzie wszystkich przedmiotów a co za tym idzie braku możliwości ich uszkodzenia. Wszelkie, butelki czy słoiki które są wykonane ze szkła, układajmy na samej górze, owijając je wcześniej np. w gazetę, która później wykorzystamy do rozpalenia ogniska. Dobrze by było aby znajdowały się w plastikowym i szczelnym pojemniku, który w razie stłuczenia się butelki z płynem, zapobiegnie zalaniu reszty rzeczy. Co zabieramy? Czyli podstawowe minimum... Namiot, wędki, śpiwór... czy ciepła odzież, długo by tu można było wymieniać. Każdy z nas wie najlepiej co będzie mu potrzebne, podczas swojej wyprawy. Nie będę pisał o całym tym "majdanie" wędkarskim ponieważ to jest jasne jak "amen w pacierzu" ale skupię się na rzeczach drobnych, które często pomijamy w przygotowaniach do wyjazdu. W każdym samochodzie, powinno znaleźć się miejsce na mały pojemnik, który ja nazywam ZN (zet-enem) i nigdy go nie wyjmuję. Nazwę tą pamiętam jeszcze z czasów, kiedy służyłem w wojsku. W prostym tłumaczeniu, były to Zapasy Nienaruszalne. Duże skrzynie z konserwami i sucharami na wypadek wojny. Ale nie żywność teraz mam na myśli ale kilka niezbędnych drobiazgów, które w razie "W" mogą okazać się niezastąpione. Co więc znajduje się w moim pojemniku? Na pewno aluminiowa taśma klejąca,niesłychanie mocna i jak mówią "Cała Ameryka Łacińska, powstała dzięki jej użyciu". Po co nam sznurek, linka czy drut, wystarczy rolka taśmy samoprzylepnej a wiele napraw czy uszkodzeń, będziemy mogli "tymczasowo" zreperować. Będzie pomocna przy wiązaniu prostego zadaszenia w upalne dni, zbudowania rusztu nad naszym ogniskiem czy sklejeniu pękniętego pałąku w naszym namiocie. Gwarantuję że jej zalety szybko docenicie. Tubka kleju "superglue", igła i nitka, zapasowa zapalniczka, a także "szwajcarski" scyzoryki oraz... mały kieliszek, chyba wiecie o co chodzi?Zawsze przed wyjazdem, sprawdzam czy w samochodzie znajduje się apteczka pierwszej pomocy. Licho nie śpi i lepiej dmuchać na zimne. Będzie bardzo pomocna przy opatrywaniu wszelkiego rodzaju skaleczeń o które jakże nie trudno, kiedy przebywamy nad wodą. Nie zapominajcie także o ładowarce do telefonu i dodatkowym komplecie baterii do latarki. Złośliwość rzeczy martwych w warunkach polowych jest duża. Prowiant... W zależności na jak długo wyruszamy, nasze racje żywnościowe nie powinny być duże. Dzisiaj bez najmniejszego trudu kupimy podstawowe produkty nawet w najmniejszej miejscowości. Pamiętajmy że dysponujemy samochodem i w każdej chwili możemy wyskoczyć aby je uzupełnić. Kiedy wyruszam na tygodniową zasiadkę karpiową, zabieram z domu tylko to co uznaję za konieczne. Moje mięsne weki, jakieś grzybki ewentualnie domowy bigos w słoiku no i oczywiście kilka słoików ogórków kiszonych. Do pojemnika wrzucam ze dwie konserwy i jeden bochenek chleba. Dobrym rozwiązaniem jest także, zabranie ze sobą suchej kiełbasy, można ją łatwo przygotować wcześniej w domu albo kupić gotową w sklepie. Nieodzownym elementem moich wypraw wędkarskich jest kociołek a jego zalety oraz ogromną różnorodność potraw jakie dzieki niemu możemy przyrządzić, szybko docenimy. Zawsze jedną porcje "nabijam" jeszcze w domu (nad wodą często pierwszego dnia nie ma na to czasu) a drugą zabieram ze sobą nad wodę. Dobrym rozwiązaniem jest zakup małej "lodówki" turystycznej, którą podłączymy do gniazdka zapalniczki w naszym samochodzie. Osobiście, rzadko z niej korzystam ale jak już to tylko latem aby schłodzić... "bursztynowy płyn". Tak jak już pisałem, dostępność produktów spożywczych jest dzisiaj duża więc lepiej zjeść "świeżo" i to na co ma się ochotę niż jeść to co akuratnie mamy w naszym zasobniku żywnościowym. Kiedy już wszystko zapakujemy do samochodu i szczęśliwie dotrzemy do celu naszej wyprawy w pierwszej kolejności zajmijmy się zorganizowaniem naszego obozowiska. Wybór odpowiedniego miejsca, pozyskanie drewna na opał... ale o tym w następnym odcinku Wędkarskiego Survivala. @rapala
  23. PSW

    Z METHODĄ NA KARPIE

    Artykuł opublikowany 04-03-2011, autor @rapala The Method - najprościej rzecz ujmując jest to jedna z technik połowu karpi. Jej początki wywodzą się z Anglii, kolebki karpiarstwa europejskiego, gdzie zyskała dużą popularność i jest do dnia dzisiejszego powszechnie stosowana. W pewnym sensie, polskim odpowiednikiem tej techniki połowu karpi jest wszystkim dobrze znana sprężyna. Jest połączeniem, wspomnianej już sprężyny, koszyczka zanętowego i prostego zestawu karpiowego. Zasada podobna ale z racji zastosowania kulek proteinowych, sytemu włosowego oraz zestawów samo zacinających, nieco się różniąca. Co zatem sprawia że Methoda, cieszy się tak dużą popularnością wśród wędkarzy? Najważniejszą zaletą tej techniki połowu jest możliwość stosowania jej "z marszu". Łowienie tą techniką, skupia się na dość częstym przerzucaniu zestawu oraz zmianie miejsca połowu. Daje nam to możliwość dokładnego "obłowienia" wybranego obszaru wody a co z tym idzie, szybkiego trafienia w miejsce żerowania karpi. Czynnikiem decydującym o skuteczności tej techniki jest zastosowanie odpowiedniej zanęty, podanie jej punktowo w określone miejsce i szybkim zwabieniu karpi w rejon naszego łowiska. Doskonale sprawdza się na łowiskach komercyjnych oraz wszędzie tam gdzie występuje duża presja wędkarska. Szczególnie polecana dla młodych adeptów karpiowania i pozwalająca uzyskiwać dobre wyniki w połowie tych walecznych ryb. Methoda należy do jednej ze skuteczniejszych technik połowu ale ona sama karpi nie złowi. Do tego potrzebna jest jeszcze nasza dostateczna znajomość zbiornika oraz podstawowa wiedza na temat życia i zachowania się karpi. Wytypowanie odpowiedniego łowiska, wybranie właściwego miejsca oraz głębokości połowu, będą równie istotnymi czynnikami, którymi powinniśmy się kierować, zaczynając naszą przygodę z Methodą. Ważnym elementem na który powinniśmy również zwrócić uwagę jest odpowiedni dobór sprzętu, właściwe zmontowanie zestawu końcowego oraz zastosowanie zanęty, które są polecane tej techniki. Sprzęt Wędziska. Najwłaściwszym rozwiązaniem, będzie zakup typowych wędek karpiowych. Dzisiejszy rynek oferuje nam bogaty wybór wędzisk o różnej długości i krzywej ugięcia. Sama technika jaką jest Methoda, zmusza nas niejednokrotnie do zastosowania ciężkich koszyków zanętowych oblepionych zanętą. Waga takich zestawów często zamyka się między 120g a 150g, które musimy posłać na pewną odległość. Te czynniki, zmuszają nas do wyboru najmocniejszych wędzisk karpiowych o krzywej ugięcia 3,5 lb czyli przekładając to na dobrze nam znany ciężar wyrzutu to będzie około 150g. Takimi kijami, będziemy mogli bezpiecznie posłać nasze zestawy na odległość do ok. 70m, bez obawy o ich uszkodzenie. Kołowrotek.Dobrym wyborem będzie zaopatrzenie się w duże i mocne kołowrotki karpiowe o wysokiej szpuli typu "Long".Dadzą nam one możliwość, uzyskiwania większych odległości rzutowych dzięki zastosowaniu odpowiedniej szpuli. Żyłka. Najlepszym rozwiązaniem będzie wybór dobrej klasy żyłek między 0,30 a 0,35 mm. Przypon strzałowy. Ważnym elementem jest także przypon strzałowy a więc konieczne jest zaopatrzenie się w odpowiednią plecionkę (10-20m ) o wytrzymałości ok. 40lb czyli 18-22 kg. Dlaczego? Podczas wyrzutu naszego zestawu, działają na żyłkę duże przeciążenia. Nie zastosowanie wspomnianego przyponu strzałowego, często powoduję zrywanie się zestawów i ich utratę. Koszyki (sprężyny) zanętowe. Rynek oferuje dużą różnorodność w wyborze tego typu koszyków. Różne kształty i modele z własnym obciążeniem i bez niego. Jakie? Najlepiej zakupić kilka wzorów. Da nam to możliwość odpowiedniego doboru do łowiska na jakim będziemy wędkować oraz warunków z jakimi będziemy mieli do czynienia. Przypony na zestawy końcowe. Jeden z najważniejszych elementów zestawu. Do wyboru, zrobione z żyłki mono, fluocarbonu albo plecionki pływającej długości od 5 do 15cm w zależności od dna łowiska na jakim będziemy łowili. Drobne akcesoria. Krętliki, agrafki, haczyki. Każdy wie o co chodzi. Trudno dzisiaj znaleźć wędkarza, który w swojej torbie wędkarskiej nie miał by ich na swoim wyposażeniu. Zanęty i przynęty Technika połowu jaką jest The Method, opiera się na zastosowaniu zanęty jako czynnika wabiącego karpie. W zależności od producentów, skład takich zanęt jest różny ale mają jedną cechę wspólną. Są to zanęty o dużej granulacji a w ich skład wchodzą rożnego rodzaju składniki takie jak : przetworzone termicznie ziarna, mączki czy drobny pellet. Mają za zadanie, szybkie zwabienie ryb w nasze łowisko i utrzymanie ich przez dłuższy czas. Do polecanych zanęt należą: Marcela Van Den Eynde, Dynamite Baits,Mainline a także kilku polskich producentów takich jak Tandem Baits czy Traper, wszystko zależy od zasobności naszego portfela. Istotną rzeczą jest samo namoczenie zanęty i uzyskanie odpowiedniej jej spoistości. Nie może po uderzeniu o wodę, rozlecieć się tylko razem ze sprężyną opaść na dno. Bardzo ważny jest również zapach zanęty i ewentualne "dopalenie" jej np. bosterem. Jest to pierwszy czynnik, który decyduje o znalezieniu przez karpie miejsca nęcenia oraz pobudzeniu ich do żerowania. Odpowiedni dobór bosteru jak i jego ilość jest uzależnione od pory roku a także populacji karpi w danym zbiorniku. Dobrym rozwiązaniem jest także, wciśnięcie w oblepiony koszyk, kilku całych lub pokruszonych kul (tonących), zbliżonych smakiem i zapachem do użytej kulki przynętowej. Co na przynętę? Przede wszystkim kulki pływające tzw.pop-up, rzadziej tonące, kukurydza czy pellet. Zasada jest jedna, aby nasza przynęta unosiła się nad koszykiem zanętowym albo leżała tuż obok niego. Wybór przeogromny, począwszy od różnych smaków, zapachów a skończywszy na kolorach. Rozmiar? Najlepiej sprawdzają się kulki między 12 a 16mm w dość jaskrawych kolorach. Budowa zestawu do Methody Odpowiedni dobór koszyków zanętowych a także materiałów z jakich jest zrobiony cały zestaw końcowy mają wymierne korzyści jakie przekładają się na efekty naszych połowów. Do najważniejszych czynników należą: odległość na jakiej łowimy, głębokość łowiska oraz rodzaj przynęty jaką zastosujemy. Do podstawowych elementów takiego zestawu należą: linka główna, przypon strzałowy, krętlik i przypon końcowy. Samo zrobienie odpowiedniego zestawu nie jest rzeczą trudną i skupia się do odpowiedniego połączenia wszystkich elementów. A więc po kolei. Do linki głównej wiążemy wspomniany już przypon strzałowy, przeciągamy przez nasz koszyk a następnie wiążemy krętlik. I tutaj trzeba zwrócić uwagę na jedną istotną rzecz a mianowicie aby rozmiar krętlika był tak dobrany aby ciasno wchodził w otwór naszego koszyka. Ma to znaczenie podczas samego pobierania przez karpia naszej przynęty. W przypadku zbyt luźnego zamocowania krętlika nie nastąpi prawidłowe samo zacięcie a tym samym karp wypluje naszą przynętę. Na koniec dowiązujemy przypon końcowy a haczyk jaki w nim zastosujemy dobieramy do wielkości przynęty na jaką łowimy. Są to przeważnie haczyki o rozmiarach od 4-ki do 8-ki a materiał jaki zastosujemy przedstawiłem we wcześniejszym opisie. Po dokładnym i mocnym oblepieniu zanętą naszego koszyka, układamy na nim przypon, wciskając kulkę zanętową wraz z haczykiem w uformowaną kulę. Robimy to dokładnie aby podczas zarzucania zestawu,przypon nie wypadł z naszej kuli zanętowej. Na Methodę łowimy bez wcześniejszego przygotowania łowiska ale jego wybór nie możemy pozostawić przypadkowi. Najlepszymi miejscami ich połowu, będą rejony gdzie już wcześniej je łowiliśmy albo zaobserwujemy ich obecność. Szczególnie wiosną, postarajmy się właściwie wytypować łowisko a więc miejsca z dużym nasłonecznieniem, dość płytką wodą i blisko brzegu. Jej temperatura w tym okresie jest przeważnie o kilka stopni wyższa niż w głębszych rejonach zbiornika co przekłada się na intensywność żerowania karpi. Dobrymi miejscami będą również okolice trzcinowisk a także rejony z zatopionymi drzewami czy krzakami. Zestaw pozostawimy w wodzie nie dłużej niż 1-2 godziny, ponieważ po tym czasie, wszelkiego rodzaju składniki wabiące jakie znajdują się w zanęcie, przestają spełniać swoją rolę. zdjęcie przedstawia zachowanie się zestawu do Methody, umieszczonego w wodzie. Technika połowu na The Method, niczym nie różni się od techniki stosowanej w wędkarstwie gruntowym. Nieodzownym elementem naszego wyposażenia będą również podpórki, sygnalizatory mechaniczne jak i te elektroniczne i wygodny fotel. Może nie należę do fanatyków tej metody połowu karpi,wolę tradycyjny zestaw. Z wiekiem, człowiek bardziej przywiązuje uwagę do jakości a nie ilości ale czasami, szczególnie wiosną do niej sięgam.Z moich obserwacji wynika że zakres wagowy poławianych karpi może nie należy do imponujących i kształtuje się między 2 a 6 kg ale wyniki ilościowe przez nas uzyskane,powinny być zadowalające. Dla wszystkich, którzy dopiero zamierzając zacząć przygodę z karpiami, będzie na pewno pomocna i wprowadzi ich w świat prawdziwego karpiowania. Do pierwszych wiosennych wypraw na karpie nie pozostało już dużo czasu. Warto wcześniej zaopatrzyć się we wszystko co nam będzie potrzebne do Methody a pierwsze, ciepłe dni w całości wykorzystać na zmierzenie się z tymi jakże walecznymi rybami. @rapala
  24. PSW

    DOMOWA "KULKOMANIA"

    Artykuł opublikowany 25-02-2011, @rapala Kulki proteinowe - przynęta, która w ostatnich latach stała się nierozerwalnie złączona z połowem tych pięknych i walecznych ryb. Co sprawia że kulki proteinowe stały się tak popularną przynętą wśród karpiarzy? Powodów można by wymieniać w nieskończoność. Dla mnie najważniejszych jest kilka. Po pierwsze-przynęta selektywna dająca możliwość połowu wybranego gatunku ryb, świetnie nadająca się do metody włosowej. Po drugie-dostępność. Nie ma chyba sklepu wędkarskiego, który nie posiadał by ich w swojej ofercie. Po trzecie, ogromna różnorodność smakowa jak i zapachowa a co za tym idzie możliwość doboru względem pory roku a także łowiska na jakim wędkujemy. Po czwarte, łatwość przechowywania oraz długi termin przydatności. Skoro dostępność tej przynęty jest dzisiaj tak szeroka, nasuwa się pytanie "Co sprawia że tak duża rzesza karpiarzy ufa w "magiczną moc" własnoręcznie wykonanych kulek proteinowych?" Odpowiedzi na to pytanie można by dać wiele. Może to wiara w poprawność i jakość wyprodukowanych przez siebie kulek? Może kierujemy się czysto ekonomicznym aspektem tego zagadnienia? Czy wreszcie, wiara i przekonanie we własnoręcznie zrobioną przynętę? Jedno jest pewne że nic nie zastąpi satysfakcji jaką daje nam złowienie pięknego karpia na kulkę proteinową, którą zrobimy własnoręcznie w zaciszu domowej kuchni! W tym artykule, postaram się przedstawić najważniejsze aspekty domowej produkcji kulek. Mam nadzieję że zachęcę, nie których z Was do spróbowania swoich sił w tym nie skomplikowanym ale jakże fascynującym zajęciu. Cały etap produkcji proponuję podzielić na kilka etapów. Na początek zacznijmy od zgromadzenia wszystkiego co będzie nam potrzebne do produkcji kulek. Jest kilka niezbędnych rzeczy, w które musimy się zaopatrzyć zaczynając naszą zabawę z kulkami: - matryca do kulek, inaczej roller o średnicy "rowków", jakiej wielkości kulki chcemy zrobić. Na początek proponuję wybrać roller 16mm albo 18mm, najbardziej uniwersalny a wielkość matrycy dostosować do własnych zasobów finansowych. Im większa matryca tym droższa. - pistolet do wyciskania wałków. Nie polecam kupowania najtańszych pistoletów np. w hipermarketach budowlanych ponieważ nie spełniają swojej funkcji a ich trwałość jest bardzo krótka. Drugim narzędziem ,które możemy wykorzystać do formowania wałków jest stara maszynka do mięsa (ja z powodzenie ją stosuję od kilku już lat). Oczywiści wymaga małej przeróbki (dorobienie odpowiedniej końcówki) ale można to zrobić w łatwy sposób, domowym sposobem. - jedna lub dwie miski plastikowe, które będą nam potrzebne do mieszania ciasta oraz jakiś garnek do gotowania kulek. Najlepiej jak będą to "świeże" naczynia nie wykorzystywane wcześniej w gospodarstwie domowym.Wszelkie detergenty w postaci np. płynów do podłóg, mają mocny zapach, karp na pewno je wyczuje i skutecznie będzie omijał naszą przynętę. -cedzak lub sitko do wyciągania z wody naszych kulek. -ściereczki bawełniane na które będziemy wykładać ugotowane kulki w celu ich wysuszenia. Przygotowanie składników i odpowiedni dobór miksu. Kiedy już uporamy się ze gromadzeniem wszystkich narzędzi, które będą nam potrzebne , musimy zaopatrzyć się w składniki z których będziemy robili nasze kulki. Mieszanka bazowa inaczej miks. I tutaj moja rada dla tych, którzy pierwszy raz robią kulki aby na początek, skoncentrowali się na zakupie gotowego miksu. Samodzielne komponowanie mieszanki bazowej zostawcie sobie na później, kiedy nabierzecie więcej doświadczenia i wiedzy na ten temat. Błędy jakie możecie popełnić odnośnie doboru odpowiednich składników będą nieodwracalne co boleśnie odczujecie na łowisku, kiedy karpie mogą być w ogólne niezainteresowane tym co chcecie im zaoferować. Dla tych,którzy jednak będą chcieli stworzyć od początku swój miks bazowy proponuję skorzystać z jednego ze sprawdzonych przepisów, które są dostępne na stronach internetowych albo portalach karpiowych. Atraktory. Wybór mamy przeogromny, poprzez owocowe, mięsne a skończywszy na korzennych. Atraktory w płynie a także proszkowe. Jakie? Trudno odpowiedzieć na to pytanie.Tutaj musimy zaufać swojej wiedzy wędkarskiej, znajomości zbiornika na jakim będziemy wędkować albo poradzić się kolegów, którzy łowią karpie. Do sprawdzonych należą atraktory o zapachu truskawki, wanilii czy ryby. Odkąd karpie, łowione są na kulki proteinowe, do ich produkcji, właśnie te zapachy najczęściej były wykorzystywane, Karpie dobrze je znają. Jajka.Ile? Najprościej rzecz ujmując to na każde 100g suchej mieszanki bazowej jedno jajko. Proces produkcji. Produkcja kulek proteinowych nie jest rzeczą trudną ale cały jej proces jest złożony. Na samym początku musimy połączyć wszystkie składniki, pamiętając o podstawowej zasadzie - składniki suche łączymy ze suchymi a płynne z płynnymi.A więc do roboty! Do plastikowej miski wsypujemy nasz miks, najlepiej tak dla pewności , przesiewając go przez sitko. Następnie do drugiej miski wbijamy jajka (jedno jajko na 100g miksu) i trzepaczką albo widelcem rozbijamy je na jednolita masę. Teraz dodajemy atraktor w płynie dobrze mieszając całość. I tutaj trzeba uważać aby nie popełnić błędu! Wielu producentów podaje na opakowaniach zalecaną dawkę atraktora na jedno jajko albo na kilogram miksu. Szczególnie w okresie wiosennym, proponuję dawkę zmniejszyć o połowę. Lepiej mieć kulki mniej aromatyczne niż prze aromatyzowane! Ze wzrostem temperatury wody, dawkowanie możemy podnosić a w okresie letnim nawet ją przewyższać. Następnie do masy płynnej dodajemy składniki suche, tylko stopniowo, cały czas mieszając aż do uzyskania jednolitej masy. Temu etapowi produkcji, powinniśmy poświęcić więcej czasu i zwrócić uwagę na dobre wyrobienie ciasta. Wszystkie jego składniki, powinny być dobrze wymieszane ze sobą a ciasto uzyskać odpowiednią konsystencję. Ma to duży wpływ na dalszą produkcję naszych kulek. Z ciasta zbyt twardego, powstaną nieodpowiednie wałki a podczas ich rolowania, uzyskamy kulki , które będą się rozpadać lub pękać. Zbyt miękka konsystencja, spowoduje klejenie się ciasta do matrycy a co za tym idzie duże kłopoty z formowaniem kulek. Po dokładnym wyrobieniu ciasta, zawijamy je w folię i odkładamy na pół godziny aby suche składniki dobrze "wpiły" płyny i atraktory. Ze swojego doświadczenia wiem że lepiej uzyskać ciast zbyt miękkie (po pewnym czasie zacznie ono twardnieć) niż za twarde. Kiedy przystępujecie pierwszy raz do produkcji kulek,zacznijcie od niewielkiej ilości ciasta i potraktujcie to jako doświadczenie. Kiedy nasze ciasto już "po leżakuje", przystępujemy do formowania wałków. Do tego celu użyjemy, tak jak już wyżej wspomniałem, starej maszynki do ciasta. Sam proces nie jest trudny i skupia się do kręcenia korbką i odcinaniu odpowiedniej długości wałków. Następnie wałki układamy na matrycy i kilkoma ruchami nadajemy naszym kulkom odpowiedni kształt. Po "wyrolowaniu" całego ciasta, nastawiamy garnek z wodą na kuchenkę i czekamy aż woda się zagotuje. Do gotującej się wody, wsypujemy porcję kulek i czekamy ,mieszając je w międzyczasie aż wszystkie wypłyną na powierzchnie. Od tego momentu, pozostawiamy kulki ok.2 min. we wrzącej wodzie a następnie wyjmujemy je sitkiem lub łyżką cedzakową na rozłożoną ścierkę bawełnianą. Ugotowane kulki odstawiamy na bok do całkowitego ich wystygnięcia. Przechowywanie kulek. Są dwa sposoby przechowywania kulek. Pierwszy - mrożenie. Po wystygnięciu,kulki porcjujemy i umieszczamy w woreczkach foliowych a następnie wkładamy do zamrażarki. Drugi sposób to suszenie. Kulki wsypujemy do płaskiego pojemnika i wynosimy do suchego,zacienionego i przewiewnego pomieszczenia. Suszymy do czasu kiedy zrobią się twarde jak kamień. Tak przygotowane kulki,możemy przechowywać nawet kilka miesięcy.Jeden i drugi sposób jest dobry a każdy z nich ma swoich zwolenników i przeciwników. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak tylko cierpliwie czekać na nadejście ciepłych dni,kiedy to same karpie zweryfikują nasze "kuchenne" umiejętności. Na zakończenie kilka rad. Dużo czytajcie na ten temat a wiedza jaką w ten sposób zdobędziecie, uchroni Was przed popełnianiem błędów podczas ich produkcji. Rozpoczynając zabawę z domową "kulkomanią", zacznijcie od gotowych miksów. Nie kupujcie tych najdroższych a także tych najtańszych. Zawsze na początku warto wszystko wypośrodkować i skupić swoją uwagę na jednym rodzaju mieszanki. Na początek ,wybierzcie miks oparty na mączkach rybnych. Tego typu mieszanki sprawdzają się o każdej porze roku. Szczególnie wczesną wiosna, stosujcie atraktory na bazie alkoholi a dawkowanie ograniczcie do minimum. Róbcie niewielkie "partie" kulek. Wiosna to nie najlepszy czas na eksperymentowanie z zapachami. Skoncentrujcie się na dobrym wytypowaniu łowiska i nie zasypujcie takiego miejsca, dużą ich ilością. Kilka czy kilkanaście kulek (na zestaw) a do tego drobny pellet jako zanęta, będzie optymalnym rozwiązaniem. Wiosną skuteczniejsze będą świeże kulki a ich rozmiar powinien zamykać się między 12mm a 16mm. Pamiętajcie że niektóre atraktory mają mocny i nieprzyjemny zapach. Szczególnie, gotowanie kulek, opartych na ich bazie może wywołać ostry konflikt z resztą domowników. Zapytacie, "jaki jest najlepszy przepis na kulki?". Nie odpowiem, ponieważ takiego przepisu nie ma! Każda woda na której wędkujemy rządzi się swoimi prawami. To od nas zależy w jakim stopniu poznamy jej tajemnice a właściwe wykorzystanie i wyciąganie wniosków z błędów, pozwoli nam na spotkanie z największymi jej mieszkańcami. @rapala
  25. PSW

    WĘDKARSKIE SMAKI

    Artykuł opublikowany 18-02-2011, autor @rapala Nie, nie! Niech Was tytuł nie zmyli! Tym razem nie będzie o żadnych atraktorach, zapachach czy przepisach na kulki proteinowe. Ilu z nas, siedząc w ciepłych pokoikach domowych pieleszy z rozrzewnieniem wspomina smaki wędkarskich posiłków przyrządzanych podczas kilkudniowych wypraw wędkarskich. Niezapomniany smak kiełbasy pieczonej na ognisku czy wspaniały aromat potraw gotowanych w biwakowym kociołku. Jednodniowe wypady na ryby nie zmuszają nas do przejęcia obowiązków kuchennych, często zarezerwowanych dla naszych kochanych żon czy matek, ot kilka kanapek i termos gorącej kawy w zupełności wystarczy. Zupełnie inaczej, przedstawia się sytuacja, kiedy wybieramy się na kilkudniową wyprawę a całe "zaplecze" kuchenne pozostawimy w swoim domu. No może nie całe. Nie będę rozpisywał się co każdy z nas powinien zabrać udając się na kilkudniowe biwakowanie. Butla z gazem, garczek, miska, łyżka... Można by wymieniać wiele a do tego jakiś prowiant - to niezbędne rzeczy, które zabieramy ze sobą. Zabrać ze sobą i mieć to jedno, inną sprawą jest przyrządzanie i przechowywanie żywności w warunkach polowych. Należę do osób, które lubią dobrze "podjeść". Nie uznaję kompromisów związanych z jedzeniem, nie lubię jeść tego co akurat jest dostępne, łatwe i szybkie w przygotowaniu. Może to wiek sprawia że z czasem człowiek staje się bardziej wybredny i skłonny do "delektowania" się smakiem i zapachem? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Coraz bardziej sceptycznie podchodzę do tak dzisiaj popularnych "sproszkowanych" zup w kubkach, niejednokrotnie naszpikowanych różnego rodzaju konserwantami, sztucznymi barwnikami, wzmacniaczami smaku i sam Bóg wie czym jeszcze. Czy, kilkudniowe wyprawy wędkarskie zmuszają nas abyśmy rezygnowali z posiłków jakie lubimy jadać? Na pewno nie. Co zatem powinniśmy posiadać w swoim ekwipunku aby nasza wyprawa nie zmuszała nas do diety? Jedni powiedzą że butla z gazem, drudzy że odpowiedni zapas drewna na ognisko. Jedni i drudzy mają rację a ja mówię KOCIOŁEK! Próżno szukać drugiego takiego "narzędzia" biwakowego, które daje nam tak wiele możliwości przyrządzania codziennych posiłków. Na pewno nie znajdziemy tak wspaniałego i niepowtarzalnego smaku kociołkowego gulaszu, wśród naszych, domowych, niejednokrotnie wspaniale przyrządzanych potrawach. Co sprawia że kociołek stał się w ostatnich latach tak popularny? Jedną z niezaprzeczalnych jego zalet jest prostota , funkcjonalność i mnogość różnego rodzaju dań jakie możemy w nim przyrządzić. Gulasz, zupę, frytki, wszelkiego rodzaju mięsa czy warzywa, praktycznie wszystko, każdą potrawę na jaką danego dnia będziemy mieć ochotę. Drugą z zalet jaką oferuje nam kociołek jest codzienny dostęp do ciepłego posiłku jaki możemy w nim przyrządzić. Docenimy to podczas wczesnowiosennych czy późnojesiennych wypraw, kiedy temperatura nierzadko spada poniżej zera. Poranny, ciepły posiłek i kubek gorącej kawy na pewno postawi nas na nogi i sprawi że zaczęty dzień rozpoczniemy w optymistycznym nastroju. Jestem "użytkownikiem" kociołka ładnych parę lat i teraz już nie wyobrażam sobie żadnej dłuższej wyprawy na ryby aby go nie zabrać ze sobą. Może nie należy do lekkich, ponieważ swoje kilkanaście kilo waży ale zawsze, pakując w samochód cały ekwipunek wędkarski sprawdzam czy przypadkiem o nim nie zapomniałem. Staram się wcześniej ustalić czy dostępność drewna na opał w danym rejonie zbiornika jest możliwa. Jeżeli nie, to zabieram z domu niewielką ilość, która posłuży mi na "pierwszy strzał" – później zawsze coś się wymyśli. Może kilka rad dla tych, którzy zdecydują się na zakup kociołka .Gdzie go kupić? Najprostszym rozwiązaniem jest zakup przez internet. Jest masę sklepów, które mają je w swojej ofercie. Jaki? Bezsprzecznie żeliwny! Nie kupujcie kociołków stalowych, które są miernej jakości i często nie spełniają swojej funkcji. Środek emaliowany czy nie? Ja wybrałem nie emaliowany. Może gorzej się go czyści ale jakoś ten typ wykończenia nie za bardzo mi pasuje do biwakowych potraw. Jaka pojemność? Dla mnie optymalnym rozwiązaniem jest 8 litrów. Ilość posiłku jaki można w nim przyrządzić wystarczy na dwa dni dla dwóch osób. No tak, trochę się rozpisałem. Na pewno wielu z Was zapyta jak i z czego przyrządzić w nim smaczny posiłek? Strony internetowe pełne są wszelkiego rodzaju przepisów. Wszystko zależy od tego jakie macie preferencje smakowe i na co danego dnia będziemy mieli ochotę. Każdy z Was na pewno coś znajdzie ciekawego dla siebie! Mój przepis na kociołek? No dobrze, zdradzę Wam. Niektórzy z Was, mieli już okazję go zakosztować więc ocenę im pozostawiam, zaś Ci, którzy jeszcze nie mieli okazji go spróbować - no cóż,czasami można mnie spotkać nad wodą... Dla mnie podstawowym składnikiem jaki powinien trafić do kociołka jest mięso. Z kilkuletniego doświadczenia w tym "temacie" wiem że najlepszym rozwiązaniem będą mięsa średnio tłuste takie jak: karkówka, żeberka, podgardle, łopatka i obowiązkowo boczek wędzony i oczywiście warzywa, grzyby, przyprawy... a dokładnie wygląda to tak: - wspomniane wyżej mięsa ok.1,5kg (do wyboru) - 1/2 główki kapusty - 1 kg .ziemniaków - 3 marchewki,2 pietruszki,3 duże cebule,4 papryki,3-4 ząbki czosnku - 1/2 kg. pieczarek lub trochę suszonych grzybów - przyprawy (vegeta, słodka papryka, liść laurowy, ziele angielskie, kminek itp.) według uznania. - opcjonalnie koncentrat pomidorowy, który dodajemy pod koniec gotowania. Kociołek nacieramy od wewnątrz jakimś olejem, ułatwi nam to późniejsze mycie a także uchroni przed przypalaniem się naszej potrawy. Na dno kociołka układamy 3-4 liście z kapusty. Mięso i warzywa kroimy dość grubo (nie ma to większego znaczenia), układając poszczególne składniki warstwami i posypując co jakiś czas przyprawami. Oczywiście przypraw używamy z rozsądkiem, zawsze na koniec gotowania możemy całość doprawić do smaku. Dobrze jest gdy cała zawartość kociołka jest dobrze ubita. Następnie zakręcamy wieko i stawiamy na ognisku. I tu trzeba pamiętać o istotnej rzeczy a mianowicie aby pilnować ognia pod naszym kociołkiem. Ogień powinien być "w sam raz" czyli nie za duży (spalimy kociołek a raczej to co się w nim znajduje) i nie za mały (długi czas oczekiwania na finał). Po upływie półtorej godziny, odkręcamy wieko, mieszamy zawartość i sprawdzamy czy mięso jest już miękkie. Jeżeli nie to stawiamy na ognisko na kolejne pół godziny. Pod koniec gotowania dodajemy jedną łyżkę koncentratu pomidorowego, przyprawiamy do smaku i raczymy się niepowtarzalnym smakiem naszego dania. Smacznego! Jako że nie jestem smakoszem "mięsa z puszki" czyli tzw. konserw turystycznych, przedstawię Wam jeszcze jeden przepis, z którego często korzystam wyjeżdżając na zasiadki karpiowe. Będą to „Żeberka wieprzowe w słoiku". Może niektórzy z Was pamiętają niepowtarzalny smak "mięsa z weka" dla mnie to podróż do lat dzieciństwa. Zrobienie domowej konserwy nie jest trudne a zaletą tak przyrządzonego mięsa jest: świetny smak, brak konserwantów i długi czas przechowywania. Składniki na 5 półlitrowych słoików: - około półtorej kilograma żeberek wieprzowych. Najlepsze są żeberka odcinane wraz z częścią schabu. Żeberka takie mają dużo mięsa i są lepsze od tych,które są już częściowo "przetworzone". - 1 litr przegotowanej wody - 5 liści laurowych - 5 ziaren ziela angielskiego - sól i pieprz do smaku Żeberka kroję w pojedyncze paski i obsmażam na patelni nie dodając tłuszczu. Ważne jest aby żeberka obsmażać bez przykrycia w przeciwnym razie zaczną się dusić i wydzielać soki. Po upływie 7-10 min. dolewam wodę , doprawiam solą i pieprzem a kiedy woda wlana do patelni zacznie się gotować, zestawiam patelnię z palnika. Następnie układam żeberka we wcześniej przygotowanych słoikach i zalewam wodą z patelni. Do każdego słoika wkładam liść laurowy, ziarno ziela angielskiego i ewentualnie ziarenko pieprzu. Następnie zakręcam słoiki, wstawiam do garczka i zlewam do 2/3 wysokości ciepłą wodą. Gotuję ok.30 min. przy czym należy pamiętać aby woda nie gotowała się gwałtownie. Zdejmujemy garczek ze słoikami i odstawiamy aż całkiem ostygną. Tak przygotowane słoiki zachowują swoją trwałość przez 3-4 tygodnie. Jeżeli chcemy je przechowywać przez kilka miesięcy, proces pasteryzacji powinniśmy powtórzyć na drugi dzień. Wyjeżdżając na wyprawę karpiową zawsze staram się zabierać moje "mięsne weki". Urozmaicają na pewno smak, często "konserwowej" biwakowej kuchni a łyk "bursztynowego płynu" skutecznie ugasi pragnienie po każdym survivalowym posiłku. Przedstawiłem Wam moje dwa, sprawdzone przepisy na kuchnię biwakową. Zachęcam Was do dzielenia się własnymi przepisami kulinarnymi jakie wykorzystujecie na kilkudniowych wyprawach wędkarskich. Przecież poznawanie coraz to nowych smaków jest nierozerwalnie związane z każdym SMAKOSZEM! @rapala
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

W dniu 25 maja 2018 roku weszło w życie Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r - RODO. Abyś mógł korzystać z portalu Podkarpacki Serwis Wędkarski potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie danych osobowych oraz danych zapisanych w plikach cookies. Proszę o zapoznanie się z Polityką prywatności.