Z takimi tematami jestem zaznajomiony - bardziej chodzi mi o to, ze ryba jest totalnie nieaktywna, woda w ogole sie nie „gotuje”. Tak jakby ktos wytruł wszystkie żyjące w nim ryby. Na tyle wyjsc, prz€p!€td0l0nych kilometrów i sposobów oblwiania miejscówek. Wpadło ryb, ktore mozna zliczyć na palcach jednej ręki.
totalnie nie rozumiem tego co w tym roku dzieje sie na wodach. Rok temu rzucając blacha wpadały jakeis okonki, szczupaki, na gume z podbicia dało rade znalezc sandacza - teraz to wszystko jakby zniknęło.
Chce sie poradzić kogos czy jest to zjawisko obejmujące tylko czesc rzeki „miastowej” czy w jakis miejscowościach pare kilometrów od Rzeszowa sprawa prezentuje sie identyczne?
Lipie tez „katowałem” tak samo jak i żwirownię - raz na tydzien wjedzie jakis pistolecik
normalnie depresja - czasami mam ochote schować wedki do piwnicy……
edit.
teorie zna większość ludzi a praktyka jest taka ze 90% ludzi łowiących nad wislokiem jest sflustrowana tegorocznymi braniami